To jest ten przypadek gdy liczysz na porządne fantasy, a dostajesz porządne fantasy i dużo więcej. Mogę się mylić, ale chyba nikt nie reklamuje albumu Wollodrïn jako doskonałej hybrydy gatunkowej? Zacznę natomiast od tego. ze to najlepsza niespodzianka na koniec roku.
Fantasy? Tak, ale fantasy jako ubranie wierzchnie. Tutaj wszystko jest oczywiście podyktowane pod ten znany anturaż. Od bestiariusza, przez ciąg archetypicznych charakterów, po znajome scenerie. Elfy, orki, gobliny, krasnoludy, są wszyscy.
Czytelnik wertuje Wollodrïn, widzi kadry z Wollodrïn, zna zarys opowieści z wydawniczej notki, a w trakcie lektury? To przecież western, horror i co tam jeszcze najlepszego znajdziesz ze swoich ulubionych gatunków.
Western, heroic-fantasy, horror, wybór jak w dobrej restauracji.
To również opowieść epizodyczna, świetny serial rozpisany na wiele ról. A zaczyna się od Poranka popiołów, pierwszej części i podjęcia misji przez grupę desperatów osadzonych w jednym lochu. Tak, w tym jednym dusznym miejscu znalazła się niezła grupa zabijaków, każdy z innej parafii, każdy osadzony za inne przewinienia. Ale mają szansę uniknąć stryczka. Muszą tylko odnaleźć porwaną dziewczynkę. Za kidnaping odpowiedzialne są orki, a orki w tym świecie grasują na rubieżach. Ich klany z reguły trzymają się z dala od ludzkich osad, pomimo tego że ludzie zapuszczają się coraz głębiej i coraz dalej zakładają swoje farmy i budują miasta. Rozpoznajesz już pewien schemat?
Zatem są osadnicy, są konwoje zaprzężone w woły. To pionierzy tych ziem. Jest cały ten znajomy krajobraz. Czy orkowie, ich społeczność, kultura (wioski, tryb życia, rytuały, hierarchia, w końcu podział na różne plemiona) są zbudowane na obrazie rdzennych mieszkańców Ameryki? Może brzmi to osobliwie, ale trudno uciec od tego przeświadczenia. I cała reszta też się zgadza. Zatem western i Dziki Zachód to podłoże Poranka popiołów. I gdy szybko przestawiłem się na te tryby, komiks okazał się tą wspaniałą (a już na starcie było dobrze) niespodzianką.
Dużo emocji, wspaniały stert serii.
Jednak autorzy idą dalej, nie zatrzymują się na westernie. Skoro bowiem zaprzęgli ten podstawowy gatunek pod swoją opowieść fantasy, można brnąć dalej, prawda? Prawda. Nie będę już więcej odkrywać, ale im dalej, tym lepiej. Horror i znowu western (tutaj gwarantowany zawrót głowy w Konwoju), przygoda, wspaniale nakreślone postaci i relacje. A finałowy odcinek to Ten, który śpi i wyraźny vibe od tandemu Rosiński & Van Hamme. I są tu prawdziwe emocje (w całym albumie) wynikające z tego, że zaczynasz lubić bohatera, ale nie powinieneś się do niego przyzwyczajać. Dlaczego? Bo Wollodrïn to brutalny świat, a David Chauvel (scenariusz) i Jérôme Lereculey (rysunki) potwierdzają to na każdym kroku. Ta Twoja ulubiona postać z pierwszych stron, kilkanaście plansz później może już być skrócona o głowę. Brutalne, ale w treści bardzo wiarygodne i uczciwe.
Album narysowany przez Jérôma Lereculey’a prezentuje się cudnie i jest w swojej estetyce inspirowany średniowieczem. Do tego dochodzi pełna paleta barw, dynamiczne sceny, artysta nie ucieka a wręcz rozsmakowuje się w brutalnych aktach. Odcięte głowy, przebite ciała, sekwencje są pełne przemocy, warto przy tej okazji przypatrzeć się szczegółom. Lereculey potrafi zadbać o to, by wypełnić ciasne kadry po brzegi. Rysunek to też trochę nordycki klimat, a ze względu na swoją atmosferę rzeczywiście niekiedy bliski Thorgalowi. Warto też docenić szczegóły, które wychodzą z kreski Lereculey’a – ornamenty na zbrojach, struktury drewna, faktury tkanin. Artysta często daje wgląd w szersze panoramy, to bardzo dobrze podkreśla pewien charakter epickiej przygody.
Wollodrïn jako seria fantasy nie skupia się na jednej misji. To seria przygód w brutalnym świecie, w którym egzystują różne rasy. Zaznaczone są napięcia między nimi. Ludzie, jak zwykle, szufladkują innych. Trudno nam wyjść z tych uproszczeń. Orki na przykład są według ludzi zawsze okrutne, ale akcja w komiksie nie raz zweryfikuje te poglądy. To opowieść o wyrzutkach, o moralnych wyborach, przyjaźni i trudnych uczuciach w świecie pełnym przemocy. David Chauve w świecie heroicznego fantasy pokazuje zatem cały szereg dramatów. Pełna satysfakcja.
Rysunki: Jérôme Lereculey
Kolory: Christophe Araldi, Xavier Basset, Lou
Tłumaczenie: Jakub Syty
Skład: Piotr Margol
Redakcja: Maciej Mrozowski
Korekta: Agata Bogusławska
Ilość stron: 284
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Lost in Time
Format: 210 x 290 mm

