Na wyspie, która wyrosła gdzieś w nurcie rzeki Amalou żyje społeczność fretek i humanoidalnych transparentnych, którzy potrafią ginąć w czeluściach mroku. To dla nich przekleństwo, ale trwają w tym delikatnym zawieszeniu pomiędzy światłem, a ciemnością. Transparentni i fretki koegzystują w dużym domostwie, ale stosunki pomiędzy dwoma nacjami są dalekie od spokoju i harmonii. To raczej taki wymuszony pokój.
Punktem zwrotnym jest pojawienie się dwóch nowych fretek. To Andrea i jego kamerdyner Elwood. Przybyli ze stałego lądu, a podróżowali samolotem który rozbił się właśnie nad brzegami Amalou. Nie można pisać więcej. Musicie sami wejść w ten świat, smakować, poznawać, doświadczać. Każda strona może przynieść jakąś niespodziankę. Fabuła wydaje się dość improwizowana, a przy takiej gatunkowej hybrydzie nie jesteś w stanie przewidzieć, w którą stronę rozwinie się akcja. Dość wspomnieć, że istotą treści są legendy, księgi, w których rozpisane są (ale mogą się jeszcze zmienić) losy świata. Jest i magiczne drzewo, które ze swoich konarów wypuszcza niesamowite istoty zdolne zachwiać i tak wątłą równowagą krajobrazu. Wizjonerski album, w którym baśniowy przekaz oblepia czytelnika niczym babie lato. I to jest najpiękniejsze.
Tutaj nasze sny zyskują życie.
Czym są światła Amalou? To zaproszenie do magicznej krainy. Wpadasz do króliczej nory, w której Claire Wendling bierze Cię za rękę i prowadzi przez fantastyczny pejzaż swoich genialnych pomysłów. Jej styl jest wybitny. To z jaką lekkością rysuje postaci kobiece (Orana, główna bohaterka), albo zwierzęta, może wprawić w osłupienie. Delikatny kolor, szkice przedmiotów i bogactwo w tłach. Styl to delikatność, rysunek bardzo zwiewny i ekspresyjny.
Kadry kryją w sobie wiele szczegółów, łatwo tam zawiesić wzrok i odpłynąć. Zresztą ta opowieść oraz atmosfera, którą stworzyła dzięki swoim rysunkom Wending, powoduje że automatycznie ubywa nam lat. Zapominamy też o pracy, problemach ze zdrowiem i jesteśmy tam, w świecie dziwnej, mrocznej, niepokojącej baśni. W tej atmosferze Światła Amalou przypominają trochę nastrojem Dzielną Panią Brisby, a to już spora rekomendacja z mojej strony.
I nie znajdziesz drugiego takiego uniwersum. Wydaje się, że tam, gdzie kończy się nasza wyobraźnia, zaczynają się dopiero krystalizować pomysły ilustratorki Claire Wendling i scenarzysty Christophe Gibelina. Komiks ma już swoje lata. We Francji ukazywał się na przełomie 1990-1996 roku, w Polsce był drukowany jego fragment w magazynie komiksowym CDN w 1992 roku.
Baśń pełna mroku i światła.
Claire Wendling (swego czasu miała rysować postaci do serialu animowanego ze świata Thorgala, z projektu nic nie wyszło) wykonała więc solidną robotę, niezaprzeczalny talent artystki pozwolił na przedstawienie najbardziej odważnych pomysłów scenarzysty.
Światła Amalou to nie jest album do szybkiego czytania. To powolna melancholijna podróż przez krainę, która istnieje gdzieś na granicy snu, może za ścianą, może po drugiej stronie lustra. Dobre tropy to wspomniana Dzielna Pani Brisby, może poniekąd klimat z O czym szumią wierzby. Czuć nastroje z Ostatniego jednorożca (1982, Arthur Rankin Jr., Jules Bass), albo z wydanego niedawno komiksu przez wydawnictwo Kurc Kuchnia Ogrów. Umarła Po Trzykroć, czy też wznowionej przez Kulturę Gniewu Pięknej ciemności.
To fantasy przeznaczone dla starszego czytelnika, który chciałby zaznać czegoś innego w lekturze. Styka się tu wiele przeciwieństw, Światła Amalou to światła pełne kontrastów. Dużo tu grozy która trwa w mocnym uścisku z czułością. Miłość jest spleciona z nienawiścią, wielka przygoda z potrzebą życia w spokoju w dalekiej odległości od wszelkich życiowych perturbacji. Piękny album.
Scenariusz: Christophe Gibelin
Rysunki: Claire Wendling
Tłumaczenie: Jakub Syty
Redakcja i korekta: Kasia Kamieniarz
Font i łamanie: Jarek Obważanek | Dymkołamacze
Ilość stron: 240
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Kurc
Format: 200 x 297 mm

