Taśma

Amerykański reżyser-samouk Richard Linklater, rzadko pokazuje kły. Ten wrażliwy i sympatyczny facet od trzydziestu lat przedstawia Amerykę widzianą oczami outsiderów, wrażliwców ponad wszystko ceniących sobie rocka, odjechaną prozę Dicka i przyjaźń. Kiedy więc aktor i przyjaciel Ethan Hawke pokazał mu sztukę Stephena Belbera Taśma, od razu byli zgodni, że materiał tak mocny wart jest przeniesienia na ekran, a przy tym stanowi doskonałą okazję, aby względnie tanim kosztem poeksperymentować z technologią cyfrową, o czym zresztą Linklater myślał już od dawna. Rzecz więc nakręcili; pięć tygodni prób, sześć dni zdjęć. Rezultat? Jedna z najmocniejszych psychodram tamtej dekady i jeden z najlepszych filmów w dorobku Linklatera.

Taśma to piekielnie inteligentna sztuka; porusza tyle spraw jednocześnie, że aż trudno skonkretyzować, czym zajmuje się w pierwszym rzędzie. Fabuła wydaje się prosta. Para starych kumpli ze szkoły średniej: Vincent (Ethan Hawke) i Jon (Robert Sean Leonard) spotyka się po latach gdzieś w tanim pokoju hotelowym w stanie Michigan. Jon pokazuje swój film na tutejszym festiwalu, Vincent zaś przyleciał z Kalifornii, gdzie dzieli czas między handlowaniem dragami i pracą w straży pożarnej. Wspominając przy browarze stare czasy, wchodzą na temat kumpeli z byłej szkoły, Amy (Uma Thurman), z którą Vincent w owym czasie był związany. W pewnym momencie Vincent mówi Jonowi, że Amy wyznała mu, że Jon ją zgwałcił. Jon zaprzecza, jednak Vincent uparcie drąży temat, przez co ich miłe spotkanie stopniowo nabiera mroku. W końcu Jon, aby Vincent dał mu spokój, przyznaje mu rację. I wtedy okazuje się, że Vincent nagrywał wcześniej całą rozmowę na taśmę i zamierza puścić ją Amy, jeśli Jon nie przyzna się przed nią do tego, co rzekomo jej zrobił…

Zawiść, niezdrowa frajda z prania komuś mózgu, skrywana tęsknota za latami młodzieńczej beztroski – to tylko niektóre tematy Taśmy. Z czego biorą się najczęściej najpaskudniejsze konflikty między ludzi? Z arogancji. Z tego, że ktoś jest przekonany, że zna kogoś drugiego na wylot. Z wierzchu zadowolony z siebie, w głębi zaś sfrustrowany Vincent pragnie uczepić się sprawy z przeszłości, aby oderwać się od siebie, jakim jest obecnie, przekonany, że Jonowi taka wycieczka w stare dzieje także jakimś cudem jest potrzebna. Z kolei Jon, gość o szlachetnym usposobieniu, daje się wmanipulować i zaczyna rozważać, czy aby faktycznie nie popełnił wtedy gwałtu. A może to Vincent ma coś na sumieniu?

No właśnie. Od pewnego momentu tego spotkania – tak, jak i często w życiu – nic nie jest jednoznaczne; cały myk polega tu na tym, aby ukazać złożoność sytuacji bez oceniania kogokolwiek. Linklater wie od początku, co zrobi ten film: wspaniali aktorzy, genialne rozpisane dialogi, ciasnota miejsca akcji i estetyka paradokumentu, przez co, kiedy potem lecą napisy, ma się wrażenie, że zwyczajnie nie było tu żadnego reżysera. W przypadku Taśmy okazuje się to najlepszą możliwą decyzją reżyserską.

A wnioski? Wnioski są mocno nieprzyjemne. Piekło to niekoniecznie ciemna noc z rozżarzonymi do czerwoności kocimi łbami, po których wjeżdża diabeł w czarnej karocy. Piekło to często dwóch ludzi, z których żaden od pewnego momentu nie potrafi powiedzieć: „Dosyć tego”.

Jacek Szafranowicz