One Shot

Kiedy jedną z pierwszych kwestii w filmie wypowiada Scott Adkins i jest to: „Take some deep breaths, okay?”, myślisz sobie: „okay, biorę ten głęboki oddech i niech się dzieje”.

90 minutowy mastershot w segmencie kina akcji z najlepszym obecnie ekranowym fajterem? To przecież nie może się nie udać. A jednak… Wstrzymałem ten oddech na pierwsze 20 minut kiedy została mi skrupulatnie nakreślona fabuła, a później dostałem kilkanaście minut chaotycznej strzelanki, kolejną długą przerwę, film ze skradającym się Scottem Adkinsem i finał (kolejna strzelanka, tym razem third-person perspective). Wciąż czekałem na konkretne martial arts i generalnie na to, z czym wiązałem wstępnie One Shot. Owszem, mastershot był, jednak z tym mikro budżetem i wykonaniem mało mnie to obchodziło.

Fabuła jest z rzędu tych zaangażowanych politycznie, bo mamy tajną bazę CIA z przetrzymywanymi z dala od opinii publicznej terrorystami gdzieś na terenach bloku wschodniego. I generalnie szkoda, że to nie Klewki, a jakaś wyimaginowana 'czarna wyspa’, która podobno była kiedyś pod jurysdykcją polskiego rządu. Zostało nawet trochę naszego rodzimego sprzętu. I w tych okolicznościach przyrody na wyspę trafia mały oddział navy seals i agentka, która ma przejąć jednego więźnia. Oczywiście sprawa się rypła, bo akurat w tym czasie na wyspę dojeżdża (?) nieskończona ilość terrorystów, którzy chcą tego samego więźnia odbić.

Tempo i zasady tego filmu są co najmniej nie do ogarnięcia dla widza, który jednak stara się zamknąć opowieść w jakichś ramach. Terroryści walczą i się nie kończą, a gdy wiedzą, że na terenie małej bazy wciąż są ci navy seals, kobieta i pożądany przez wszystkich mężczyzna przechodzą w tryb oczekiwania i gra zmienia się ze strzelanki w skradankę. Dziwne, osobliwe, a ostatecznie zalatuje taniochą. Producenci natomiast wiedzą, że nie za dużo mają w zanadrzu (przecież nie muszę pisać, że całość jest mało przekonująca) i próbują zaopatrzyć swój kiepski koncept w treści, które teoretycznie mają nas poruszyć, a i może dodać nieco powagi. Jest i oglądanie się na ciemne sprawki USA, oczywiście 11 września, wiadomo również, że i odbija się tu czkawką Guantanamo. Nie ogląda się tego niestety w napięciu, ani z czysto rozrywkowych pobudek. Innymi słowy seans szybko nuży, ludzie chodzą tam i z powrotem, wciąż w tle słychać strzały (nie wiadomo już kto z kim walczy), a terroryści próbują dostać się do oddziału navy seals. Po drodze jest jeszcze schemat z torturami, próbą wydobycia informacji i najgorsze z powtarzalnych tekstów u zbirów: „obiecałem, że cię nie zabiję, to prawda. Jednak on (wskazuje na kolegę) wcale nie obiecał i to też prawda.”

I nawet nie wiem, czy to jakieś zaprzepaszczone szanse, bo po prostu chciałem obejrzeć dobry film ze Scottem Adkinsem (nie wymagałem za wiele, mieli się dobrze bić), a gdzieś z tyłu głowy miałem ten obiecany mastershot, więc miałem nadzieję na coś maksymalnie intensywnego. Nie warto, nawet jako ciekawostkę.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 96 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: James Nunn
Scenariusz: James Nunn, Jamie Russell
Obsada: Scott Adkins, Ashley Greene, Ryan Phillippe, Emmanuel Imani, Dino Kelly
Zdjęcia: Jonathan Iles
Muzyka: Austin Wintory

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?