Rojst – sezon pierwszy

Rojst z pewnością nie powinien zostać nazwany „najlepszym polskim serialem kryminalny”, bo do niedoścignionego wzoru, Gliny Pasikowskiego dużo mu brakuje. Jednak ten sam Rojst urzeka wykonaniem, klimatem PRL-u, na początku tajemnicą, a przede wszystkim aktorstwem, głównie Andrzeja Seweryna, bo Dawid Ogrodnik, który jest po prostu Dawidem Ogrodnikiem, nie robi nic ponad to, do czego nas już ostatnimi laty przyzwyczaił. Rojst to historia podwójnego morderstwa, ale w mieście, w którym toczy się akcja, trupów, dosłownie i w przenośni, jest więcej. Trupy leżą w pobliskim lesie (i to ich dotyczą wydarzenia historyczne, które wciąż żyją w pamięci co starszych mieszkańców), trupy dochodzą w trakcie rozwiązywania kryminalnej zagadki przez dwójkę dziennikarzy. Jeden z nich, Witold Wanycz jest już na wylocie. To oczywiście schemat, który doskonale się sprawdza w serialach, bo bohater, który zbiera się do odjazdu co rusz, ten wyjazd musi odkładać (vide policjantka Sarah Linden z Dochodzenia). Usprawnia to tempo i skutecznie odwraca uwagę widza. Przyjezdnym natomiast jest Piotr Zarzycki, który chce wyjść z cienia ojca, prominentnego działacza partyjnego. Wyjechał z Krakowa, gdzie mógł mieć wszystko, ale głównie dzięki nazwisku. Ten sam przyjazd zbiega sie z zabójstwem towarzysza Grochowiaka i prostytutki. Oboje, z poderżniętymi gardłami, zostają odnalezieni w lesie. Milicja ma już sprawcę, ale nijak nie pasuje to Zarzyckiemu, który zaczyna dostrzegać luki w jakże szybko przeprowadzonym dochodzeniu.

Nawet jeżeli kryminalna intryga w serialu Rojst puszcza pod koniec w szwach, to i tak należy bardzo docenić serial Jana Holoubka. Roi się w nim od nietrafionych (kuriozalnych) zabiegów (przesłuchanie całej klasy przez „kuratora”, czyli dziennikarza Wanycza), jest i kilka potknięć (scena wizyty redaktora Zarzyckiego u prostytutki w hotelu i pozostawienie okularów na stole). Twórcy zrobili jednak bardzo wiele, by w sposób doskonały „sprzedać” PRL. Udało się to perfekcyjnie. Socjalistyczna szarzyzna, szlagiery muzyczne z lat 80., zgniło pomarańczowa kolorystyka (czasem, gdy trzeba, wpadająca w beznamiętny, lodowaty zimny błękit), ludzka apatia i smutek wypisany na twarzach. To wszystko powoduje, że nie mamy zadnych kłopotów z odnalezieniem się w tej atmosferze, bo przecież większość polskich widzów, do których produkcja jest skierowana, w tych czasach dorastała. Rojst, pomimo wspomnianych wad, to kryminał pełną gębą. Brak tu wprawdzie elementów proceduralna, a i śledztwo prowadzone jest przez dziennikarzy po łebkach, ale zwieńczenie i gorzka prawda pasuje jak ulał do czasów, tematu, nastroju Rojsta.

Jednym z głównych atutów Rojsta jest aktorstwo, bo doceniając każdy jeden występ (warto zwrócić uwagę na drugi i trzeci plan) zasługuje na uznanie. Gdy się nad tym zastanowić dłużej, to właśnie te małe role dźwigały cały projekt. Zaczynając od kolegów dziennikarzy Wanycza (włącznie z naczelnym), przez istotne dla fabuły postaci jak milicjant Kulik (świetny Jacek Beler), a kończąc na jednozdaniowych występach wychylającej się zza drzwi kobieciny. Serial żyje więc aktorstwem, dialogami, ale fabularnie kuleje, nie angażuje tak jak powinien, a ostatecznie i tak wygrywa wszystko dzięki swojej niezrównanej prezencji.

Patryk Karwowski

Reżyseria: Jan Holoubek
Scenariusz: Jan Holoubek, Kasper Bajon
Obsada: Andrzej Seweryn, Dawid Ogrodnik, Zofia Wichłacz, Magdalena Walach, Piotr Fronczewski, Agnieszka Żulewska
Muzyka: Jan Komar, Małgorzata Penkalla
Zdjęcia: Bartłomiej Kaczmarek, Artur Reinhart