Ciężko się z nimi rozstać, z tymi ludźmi. Dla mnie Augustus McCrae i Woodrow Call to przyjaciele z kart powieści. Wprawdzie po lekturze Księżyca Komanczów mógłbym płynnie przejść (czyli przeczytać kolejny raz) do Na południe od Brazos (według chronologii wydarzeń), ale nie da się ukryć, że dla mnie coś się już skończyło. Oczywiście oni tam zawsze będą, można przeżyć ta przygody po raz kolejny za kilka lat. Czemu nie?
McMurtry przy każdej części rozpisywał się na wiele wątków, ale z reguły wszystkie były częścią jakiejś misji. W każdej części był jakiś cel, który przyświecał bohaterom. Tutaj, w Księżycu Komanczów, po raz pierwszy mamy te fabularne nitki bardziej rozrzucone, luźniejsze w swojej strukturze. Główni bohaterowie są i owszem, McCrae i Call są oczywiście tutaj ważni, ale wyjątkowo, moim zdaniem, nie najważniejsi.
McMurtry kolejny raz przybliża nam Dziki Zachód.
W Księżycu Komanczów McMurtry poświęcił wiele miejsca tytułowemu indiańskiemu plemieniu, a dokładniej kilku przedstawicielom z tego plemienia. Choć nie tylko, bo istotną rolę odgrywa tu Sławne Buty, niezwykły Kikap. Wydarzenia związane z Komanczami, Kikapem i strażnikami Teksasu nieustannie się przenikają, tworzą swoistą siatkę nałożoną na tetralogię McMurtry’ego.
Wydaje mi się, że jak nigdy wcześniej pisarz oddaje też głos rdzennym mieszkańcom, opisuje ich bardzo uczciwe. Wciąż są okrutni, ale to okrucieństwo wynika z kilku rzeczy. Przede wszystkim stawiają opór białemu najeźdźcy, a tylko w ten sposób mogą przestraszyć napływające fale osadników. Jednak to nic nie da, zdaje sobie z tego sprawę plemienna starszyzna, zdaje sobie z tego sprawę wódz Komanczów, Garb Bizona. Jest to więc opowieść o schyłku „wielkich rajz”, czyli najazdów Indian na mniejsze skupiska białych osadników. Zmierzch widzą wszyscy, a biali tutaj, w historycznym okresie w jakim rozgrywa się akcja Księżyca Komanczów, są zajęci teraz głównie sobą (wojna secesyjna).
Księżyc Komanczów. Wspaniała, kompletna lektura.
Księżyc Komanczów to wspaniała lektura, McMurtry wiąże opowieści o strażnikach Teksasu, uzupełnia kilka brakujących fragmentów. Wiemy już więcej o narodzinach syna Calla, wiemy też więcej o początkach znajomości Klary i McCrae’a. Jest to też lektura trochę inna, to ciąg różnych przygód i eskapad. I jak zwykle mamy tu pełną rozciągłość gatunkową, bo western, to rzecz jasna tylko podłoże. Jest tutaj prawdziwa akcja, dramat (wątki z Maggie), horror (niezwykłe i przerażające historie w Meksyku), namiętności (niespożyta witalność Inez Scull), przygoda.
Fanów tej historii nie muszę dodatkowo namawiać. Tych, nieznających westernu, zachęcam serdecznie. To swego rodzaju epopeja, bardzo krwawa, wspaniale napisana i wspaniale wydana. Czteroksiąg McMurtry’ego nie tylko zdobi półkę, to powieść kompletna, staje się częścią nas, znamy dobrze tych ludzi, te miejsca, nabieramy szacunku do historii Indian.
Księżyc Komanczów (podobnie jak poprzednie książki z cyklu) został również wzbogacony świetnym tekstem Michała Stanka, znawcy tematu, prawdziwego entuzjasty tego historycznego okresu. Pisany z dużym znawstwem stanowi idealne podsumowanie lektury.
Autor: Larry McMurtry
Tłumaczenie: Marek Król
Autor ilustracji: Juliusz Zujewski
Ilość stron: 600
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Vesper
Format: 165×235 mm
