Damy na ringu

Nadeszły lata 80. Dla Roberta Aldricha mógł to być kolejny zwrot w karierze, zmiana stylu, nowe wyzwania. Oczywiście reżyser nie wiedział, że kręci swój ostatni film, bo przecież odszedł nagle, w 1983 roku z powodu niewydolności nerek. Ostatnim więc tytułem jaki po sobie pozostawił są Damy na ringu, sportowy komediodramat o kobiecym wrestlingu. Sam Aldrich mówił, że podjął się tematu, bo nikt nie zrobił o tym wcześniej filmu. Cóż, jest to jakiś motyw. O dziwo, tak jak Aldrich moim zdaniem nie potrafił kręcić komedii (dwa średnio udane tytuły z tego gatunku w jego filmografii to Czworo z Teksasu i Frisco kid), tak Damy na ringu przedstawiają się nad wyraz zabawnie, ale też gorzko i prawdziwie. Prezentują humor niewymuszony, sytuacyjny, ale głównie naturalny. Tak jak naturalny potrafi być Peter Falk, który zagrał tutaj główną rolę. Film Aldricha plasuje się gdzieś pomiędzy sportową komedią, a życiowymi dramatami, gdzie sport stanowi tło. Jest on oczywiście tutaj niezwykle ważny i determinujący życiowe cele i wybory, ale to wciąż tło.

Robert Aldrich poprowadził swoje Damy na ringu kinem drogi w Ameryce klasy B i wpisuje się to w najlepsze sportowe dramaty o pretendujących do tytułów, glorii i chwały poturbowanych przez los marzycieli.

Jest ich trójka, dwie dziewczyny zapaśniczki i ich menadżer: Harry (Peter Falk), Iris ( Vicki Frederick) i Molly (Laurene Landon). Jeżdżą przez kraj zdezelowanym autem, noce spędzają w obskurnych motelach, czasem wieczorem trafi się walka za 100 dolarów. Do podziału, a przypominam, że jest ich trójka. A przecież trzeba jeszcze zatankować i coś zjeść. Ale Kalifornijskie laleczki (The California Dolls jest alternatywnym tytułem filmu), bo tak nazywa się duet, są dobre. Są tak dobre, że rzeczywiście mają prawo marzyć, bo być może trafi się i walka za poważne pieniądze. Zawsze bowiem na horyzoncie jest Las Vegas i mistrzowski tytuł miesiąca, a i 10.000 dolarów znajdzie się nagle na wyciągnięcie ręki. Dla nich to jak milion, ciągle w sferze marzeń..

Filmowa estetyka Dam na ringu łączy się naturalnie z kinem z lat 70. Pod względem krajobrazu nie ma więc tu miejsca na udawanie i koloryzowanie, Po tych ulicach mógłby biec Rocky Balboa w szarym dresie, albo spacerować były bokser Tully (Stacy Keach) z filmu Zachłanne miasto Johna Hustona. Trójka z filmu Aldricha ma tylko siebie. Nie poznamy ich historii, nie wiemy nic o ich rodzinach, znajomych, przeszłości. Wiemy, że nie mają lekko, to widać. Harry musi oszczędzać na wszystkim, stołują się w lichych knajpach, treningi to najczęściej bieganie za samochodem, zawsze w kierunku nowego miasta.

Damy na ringu to film o zaciskaniu zębów nawet gdy jest w tej chwili najtrudniej, a na horyzoncie nie widać szansy na zmianę. Aldrich mówi, że zawsze trzeba walczyć, nie poddawać się. Nie da się ukryć, że pierwsze skrzypce gra tu Peter Falk, który w roli kombinatora, ale też człowieka o złotym sercu jest fantastyczny. Rola wybitnie w charakterze Falka, który stał się częścią tej historii, wszędzie go dużo, a widz ma wrażenie, że niektóre zagrywki wypadają z natury improwizacji. Jednak Damy na ringu jako takie aktorstwem nie stoją. Co bowiem Peter Falk podniesie do góry, dwójka dziewczyn ciągnie niemiłosiernie w dół. Żadna z nich nie zrobiła zabójczej kariery po Damach na ringu. Vicki Frederick i Laurene Landon nie były wprawdzie debiutantkami, ale mając zaledwie po trzy, cztery tytuły na koncie zawsze pojawiały się w krótkich epizodach. Ponieważ miały takiego partnera jak Falk, uszło im wiele na sucho. Jednak przepaść warsztatu jest tu widoczna właśnie przez kontrast. Bawią więc zacięte miny aktorek, deklamowane niemalże kwestie, ochy i achy. Prawdopodobnie znacznie lepiej w roli wypadłaby pretendująca do jednej z ról Kathleen Turner. Jednak Turner,po wygraniu castingu do Body Heat, wybrała pracę u Lawrence’a Kasdana. Z drugiej strony nie wiadomo jakiego agenta miała Turner, być może nie udałoby się namówić aktorki na kilka roznegliżowanych scen, w tym jedną przy walce w błocie. Vicki Frederick i Laurene Landon nie uciekają przed takimi momentami, ale w gestii filmowej dodają one tylko autentyczności do scenariusza.

Film pokazuje, jak wiele ludzie muszą przejść i jak bardzo niekiedy (w drodze do marzeń i by zarobić na chleb powszedni), muszą nadszarpnąć poczucie godności. Bardzo możliwe, że film jest gorszy niż o nim piszę, ale nie sposób mi na niego patrzeć inaczej niż z pewnym sentymentem. Wprawdzie widziałem go po raz pierwszy, ale wspomniany sentyment wiążę z faktem, że to ostatni film w karierze Roberta Aldricha. Gdy spojrzę dodatkowo na Damy na ringu przez pryzmat życiorysu reżysera, wiele wątków nakłada się na filmowy scenariusz. „Raz pod wozem raz na wozie”, „fortuna kołem się toczy” i kilka innych. Tak, te życiowe maksymy najlepiej pasują i do Dam na ringu i do życiorysu (a co za tym idzie filmografii) Aldricha. Kinowe hity poprzetykane z finansowymi klapami, obrazy aspirujące do miana kultowych z tymi, o których zapomina się po weekendzie otwarcia. Aldrich, tak jak Harry i dziewczyny nie traci jednak nadziei, bo reżyseria jest jego zawodem wyuczonym dla którego jest po prostu przeznaczony, tak jak dla Iris i Molly to wrestling, a dla Harry’ego bycie sportowym menadżerem.

Prawdopodobnie więc tylko niezły, ale przeze mnie oceniony jako dobry obraz Aldricha oferuje kilka niezłych walk (osobliwe i trochę nie do końca zrozumiałe przeze mnie jest traktowanie na poważnie pojedynków, które są z klucza ustawione, a służą tylko prezentacji kombinowanych chwytów i rzutów, nigdy nie spontanicznych, a zawsze wpadających w naturalny rytm przebiegu spotkania). Zawieszenie niewiary w wizję sportowego świata przedstawionego na pewno pomoże w odbiorze tego skądinąd nietuzinkowego dzieła. Walki są dobrze zmontowane, widać przygotowanie fizyczne dziewczyn, kilka akcji wygląda naprawdę spektakularni. Dla fanów amerykańskiego wrestlingu, bądź co bądź będącym przede wszystkim rozrywkowym show, Damy na ringu mogą okazać się wyśmienitą pozycją. Tacy widzowie rozpoznają znane chwyty, rzuty, kilka szlagierowych zagrań z ringu, kiedy do głosu dochodzi kontrolowany chaos, a walka przenosi się poza liny, najlepiej z udziałem sędziego.

To bardzo przyjemny, lekki z zewnątrz, niekiedy bolesny wewnątrz film o trójce marzycieli, którzy dostali swoją szansę na udany sezon. Co będzie później? Pewnie znowu będą wtaczać swój kamień pod górę, jak nierzadko robił to wcześniej Robert Aldrich.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 113 min
Gatunek: sportowy, komedia
Reżyseria: Robert Aldrich
Scenariusz: Mel Frohman, Michael Barrie, Leigh Chapman, Rich Eustis, Jim Mulholland
Obsada: Peter Falk, Vicki Frederick, Laurene Landon, Burt Young, Tracy Reed
Zdjęcia: Joseph F. Biroc
Muzyka: Frank De Vol