Ukryte życie

Cały świat tonie, a on milczy.

Terrence Malick ze swoim autorskim językiem zawsze był mi bardzo bliski. To, że nie postrzegam świata tak jak on i nie skłaniam się do takich teologicznych rozważań, nie znaczy, że nie mogę zanurzyć się w jego kinie, odpłynąć niesiony obrazem i słowem. Mogę i robię to od lat. Rozumiem jednocześnie widzów, którym filozof na stanowisku reżysera nie odpowiada. Nie rozumiem natomiast dlaczego część z tych samych widzów, którzy, gdy raz „nacięli się” na filmie tego twórcy, podchodzą do twórczości ponownie i narzekają. Terrence Malick bowiem jest stały w swoim autorskim stylu, a kreując swoje filmowe światy przybiera podobną poetycką tonację.

W przypadku każdego dzieła Malicka przestawiam się automatycznie na jego wrażliwość (to chyba najlepszy sposób na odbiór). Chłonę język, inaczej odbieram bohaterów, fabuła i historia otacza mnie całego. O Ukrytym życiu krytycy piszą, że Malick powrócił do formy, chociaż ja żadnego spadku nie zauważyłem.

Ukryte życie to pocztówka z raju i historia człowieka, który raj odrzucił, by pozostać wiernym swoim przekonaniom. Chociaż Malick jak zwykle podejmuje dialog z Bogiem, ja najchętniej tę ideę bym odrzucił. Dla mnie Ukryte życie to wyraz niebywałej siły i uporu człowieka z twardym kręgosłupem moralnym. Owszem, Franz Jägerstätter urodzony w niezwykle urokliwej austriackiej wiosce Sankt Radegund (roboczy tytuł filmu brzmiał właśnie Radegund), żył w harmonii i w zgodzie z chrześcijańską naturą. Miał wspaniałą żonę, trójkę córek. Poświęcił się rodzinie i pracy na roli. Wierzył w dobro jakie go spotkało i wiązał je naturalnie (był prostym przecież człowiekiem) z Bogiem. Jako rodzina stanowili ważny element w społecznej tkance. Ta społeczność żyła zresztą w idealnej zgodzie z cyklem pór roku i scalającym wszystko kościołem. Słowo boże było ważne, a wszystkie obrzędy z radością celebrowane. Niepokój przyniosły doniesienia o wojnie, zło wpełzło w dolinę, płynęło strumieniami, spadało wodospadami. Ludzie zostali zarażeni, poddali się szybko, włącznie z duchownymi, chociaż zawsze byli daleko od nienawiści wobec drugiego człowieka.

Wydaje mi się, że Bóg nie był jak się okazało potrzebny, by Franz utrzymał się przy swojej nonkonformistycznej postawie. Mężczyzna odmówił złożenia przysięgi Hitlerowi. Wcielony wszak do armii nie mógł podnieść broni na drugiego człowieka. Przynajmniej nie w myśl nazistowskiego planu podbijania krajów, grabieży i gwałtów na kolejnych narodach. Wtrącony do więzienia oczekiwał na proces. Przez chwilę tylko się zastanawiałem, dlaczego Franz nie został z miejsca zastrzelony, gdy jako jedyny nie podniósł ręki do przysięgi. Trzeba przyznać bowiem, że w całej tej historii uwagę zwraca system totalitarny, któremu przecież więcej „dobra” przyniosłoby złamanie i nawrócenie jednostki niż prosty i beznamiętny akt mordu. Na to przyjdzie jeszcze czas. Franz dostaje się w sam środek machiny okrutnego zakładu penitencjarnego, więziony, torturowany (chociaż Malick oszczędza widza, możemy się domyślać jaką gehennę Franz przeszedł). System totalitarny w osobach prawników, żołnierzy, strażników naciska mężczyznę, by ten sprzeniewierzył się swoim ideałom. Podsuwa mu do podpisu lojalkę, obiecuje rychły powrót na łono rodziny, do ukochanego regionu, tutaj przedstawionego jako kraina mlekiem i miodem płynąca.

Ten kontrast pomiędzy obrazem raju w Radegund a więzieniem w Berlinie jest dojmujący, wolność zestawiona ze zniewoleniem rani widza, a słysząc słowa obrońcy (dotyczące przysięgi Hitlerowi): „to tylko słowa, nikt w nie nie wierzy”, myślę, że większość by się złamała, poddała opresyjnym działaniom, by tylko uciec ku złudnym i niepewnym obietnicom.

Franz jednak wytrwał przy swojej postawie, tak samo jak wytrwała jego żona Franziska (fantastyczna w tej roli Valerie Pachner). Na przykładzie wioski i serdecznych dotąd sobie ludzi można zobaczyć jak zło zbiera swoje żniwo. Franziska zostaje wykluczona ze społeczności, jest szykanowana, ludzie się od niej odwracają. O jej mężu mówią „zdrajca”, ale gdzieś podskórnie czuć tutaj zawiść innego rodzaju. Zawiść (i wspomniana już nienawiść) wynika być może ze wstydu nad własnym postępowaniem. Sądzę zresztą, że tak przedstawia się sytuacja w zachowaniu grupy. Gdy wszyscy robią niegodne rzeczy, jest przecież lżej, niż gdy widzi się nagle choćby jedną prawą osobę stojącą w opozycji do zła.

Ukryte życie to bolesny poemat o tym jak człowiek jest w stanie zniszczyć każdy przejaw dobra, każde miejsce na ziemi, które jawi się jako idealne. To również film o rozczarowaniu jakim potrafi być ludzka istota, ale również obraz nadziei, która przychodzi z takimi ludźmi jak Franz i jego rodzina (można bowiem sądzić, że dobre cechy i postawę przekażą dalej, a odpowiednie nauczanie i rodzicielska wrażliwość przyniesie efekty).

Terrence Malick jak zwykle pozwala bardzo głęboko zajrzeć wgłąb swoich bohaterów. Ci dzielą się troskami, przeżyciami, miłością, choć słów wypowiadają bardzo mało. Skąpe dialogi to kolejny cecha filmów reżysera Drzewa życia. Więcej bowiem dzieje się tu w myślach, spojrzeniach niż przez użycie środków werbalnych. Reżyser nie potrzebuje dialogu, tak jakby właśnie wypowiadane słowa mogły nosić znamiona fałszu. Najszczersza jest myśl ta płynąca z narracji, recytowanych w myślach listów, które krążą pomiędzy mężem a żoną. Więcej dowiadujemy się z pytań, niż z odpowiedzi.

Terrence Malick przygotował po raz kolejny audiowizualną ucztę, gdzie praca kamery, montaż z muzyką to doświadczenie z innego, kosmicznego niemal wymiaru. Gdy oglądałem najszczęśliwsze chwile rodziny Jägerstätter, nie martwiłem się nawet o to, że historia okaże się już za chwilę bardzo bolesna. Byłem z nich dumny.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 174 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Terrence Malick
Scenariusz: Terrence Malick
Obsada: August Diehl, Valerie Pachner, Maria Simon, Matthias Schoenaerts, Michael Nyqvist
Zdjęcia: Jörg Widmer
Muzyka: James Newton Howard