10 sekund do piekła

Nie było łatwo Aldrichowi z kolejnymi projektami po zawirowaniach około produkcyjnych przy The Garment Jungle. Aldrich, który rozpoczął kręcenie filmu o mafii działającej w branży odzieżowej został zwolniony z funkcji reżysera, po tym jak nie mógł przeforsować własnej wizji względem scenariusza i przedstawienia głównej postaci. Z pomocą przyszło europejskie studia Hammer Films i Seven Arts. Oferta obejmowała napisanie i wyreżyserowanie filmu na podstawie powieści Lawrence’a P. Bachmanna The Phoenix ze zdjęciami kręconymi w Niemczech. Złożyło się o tyle szczęśliwie, że w tym czasie Robert Aldrich był przewodniczącym jury 9. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie.

Robert Aldrich na tym etapie kariery udowodnił już, że będzie iść pod prąd, brać się za tematy pomijane, albo po prostu mało popularne. Obrazem wpisującym się w ten twórczy trend jest 10 sekund do piekła, opowieść o niemieckich żołnierzach, którzy zostali zrekrutowani przez brytyjskiego majora Havena (Richard Wattis). Jest ich sześciu, stworzyli oddział saperów i mają szansę oczyścić Berlin z niewybuchów po bombardowaniach. Hans Globke (James Goodwin), Peter Tillig (Dave Willock), Wolfgang Sulke (Wesley Addy), Franz Loeffler (Robert Cornthwaite), Karl Wirtz (Jeff Chandler) i Eric Koertner (Jack Palance), każdy z nich zdeterminowany by wpisać się po swojemu w powojenną historię.

Za swoje zadanie dostaną kwaterę, żołd i podwójne racje żywnościowe. Dostali biuro zgłoszeniowe, w którym odbierają kolejne wezwania do odnalezionych bomb. Codziennie ryzykują, ale stawką może być nowy lepszy Berlin i przyszłość ojczyzny. Wiedzą, że to ich jedyna szansa na odnalezienie się w nowej rzeczywistości. By zapewnić sobie lepszą przyszłość za otrzymywane pieniądze, zarządzają, że po każdym zabitym połowa żołdu przechodzi do wspólnej puli. Dzień w dzień, przez trzy miesiące, będą przemierzać apokaliptyczny krajobraz, ruiny niegdysiejszej stolicy nazistów, przekopywać się przez zgliszcza, czołgać w kierunku zapalników, stawiać życie na szali.

To, co starał się dopracować tutaj Robert Aldrich (i udało mu się to doskonale) to pieczołowicie zainscenizowane sceny przy rozbrajaniu bomb oraz wykorzystanie kunsztownych ujęć autora zdjęć Ernesta Laszlo (to piąty wspólny pełnometrażowy film Ernesta Laszlo i Roberta Aldricha). Niestety, reżyserowi Vera Cruz gorzej poszło z samym napięciem które powinno towarzyszyć akcji. Robert Aldrich przeniósł tu dużo realizatorskich doświadczeń z Ataku!, ale nie udało mu się wycisnąć z historii emocji. Konsultantem na planie 10 sekund do piekła był niemiecki specjalista od materiałów wybuchowych Gerhard Rabiger, można napisać, że niejako pierwowzór postaci. Urodzony w Zielonej Górze Rabiger tuż po zakończeniu wojny rozbroił ponad 20 niewypałów w Berlinie. Samo miasto było zresztą tak gęsto usiane pozostałościami po wojnie, że w momencie kręcenia filmu, wciąż przyjmowano zgłoszenia o kilku takich niespodziankach tygodniowo. Ogromne niewypały w filmowym obrazie czujemy niemal fizycznie. Saperzy próbują dostać się do zapalnika, nie dysponują żadnym specjalistycznym sprzętem, jedynym ich atutem jest doświadczenie. Bomby to uśpione monstra zdolne raz jeszcze przypomnieć o wojennym horrorze. Główni bohaterowie godzą się jednak na kontakt z drzemiącą grozą i jest to wpisane w gorzki los przegranych.

Dramat rozgrywa się więc nie tylko na pierwszym planie w filmie bardzo dopracowanym pod względem estetyki (która nierzadko wpisuje się w dokonania mistrzów z gatunku kina noir), a głównie w umysłach żołnierzy straceńców. Są wewnętrznie skonfliktowani, prezentują różne charaktery, a najczęściej ścierają się między sobą tak jak Koernter (Palance) z Wirtzem (Chandler). Jack Palance pracował już z Aldrichem przy dwóch filmach (Atak! i Wielki nóż), dla Jeffa Chandlera był to jedyny obraz nakręcony wspólnie z reżyserem. Obaj stworzyli ciekawych bohaterów. Koertner nie potrafi zasypać wojennych grzechów, a Wirtz bez problemu funkcjonuje w nowych warunkach. Sytuacja jest o tyle ciekawa, że obaj rywalizują i o pierwsze miejsce w „pakcie śmierci”, który cała szóstka żołnierzy zawiązała i na polu uczuciowym (choć nie można tu napisać o wielkiej aktywności) względem kobiety francuskiego pochodzenie, Margot Hofer, wdowie po zabitym niemieckim wojskowym. W tę rolę wcieliła się Martine Carol, która, choć ma najmniej czasu na ekranie, przekazała bardzo dużo emocji związanych ze swoim położeniem. Jako persona non grata w swojej ojczyźnie (zmarły małżonek służył w okupowanej Francji) żyje w półmroku na zgliszczach Berlina razem z innymi niedobitkami.

Przyznacie, że to dość odważny temat. Aldrich nie wybiela postaci, a próbuje opowiedzieć o ich położeniu, trudnych relacjach i cierpkim posmaku po wydarzeniach wojennych. Każdy z bohaterów wie, że całe ich dotychczasowe życie legło w ruinach. Jeżeli ktokolwiek z nich miał kiedyś marzenia, nie chwali się nimi, a nowych nie śmie układać.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 93 min
Gatunek: dramat, wojenny
Reżyseria: Robert Aldrich
Scenariusz: Robert Aldrich, Teddi Sherman, Lawrence P. Bachmann (na podstawie powieści)
Obsada: Jack Palance, Jeff Chandler, Martine Carol, Robert Cornthwaite, Dave Willock
Zdjęcia: Ernest Laszlo
Muzyka: Kenneth V. Jones