Tylko instynkt

Widzimy sielski krajobraz. Nad spokojną taflą nieruchomego jeziora rozciąga się piękna łąka, a jeszcze dalej masywne góry. Nad nimi błękitne niebo. Kamera oddala się i zdajemy sobie sprawę, że to oszustwo, miraż czegoś, czego nie ma i nie ma szans powrócić. Kamera się oddala, pejzaż okazuje się być wydrukowaną reklamą na billboardzie. Ten stoi na obskurnym budynku z kominem, z którego wydobywa się smolisty dym roznoszący się na brudno szarą okolicę. W tle roztacza się zurbanizowana panorama z autostradą i mknącymi w tę i z powrotem autami. Tuż obok asfaltowej nawierzchni stoją za okratowanymi barierkami szeregowce, a w jednym z nich mieszka rodzina Hake’ów – Beth (Rena Owen) i Jake’a (Temuera Morrison). Para małżeństwem jest od 18 lat i dorobili się piątki dzieci, niczego więcej.

Tylko instynkt to brutalna opowieść o okruchach życia, rodzinnej przemocy i przywiązaniu, które błędnie jest odczytywane jako uczucie.

Film debiutującego w 1994 roku pełnym metrażem Lee Tamahoriego jest skonstruowany bardzo przebiegle. Jako widz znalazłem się w charakterze świadka, który po dramatycznych wydarzeniach mówi, że nie widział tutaj nic podejrzanego. Beth i Jake są przedstawieni jako małżeństwo, które może za wiele nie ma z dóbr materialnych, nad nim wisi widmo bezrobocia, ale mają siebie, znajomych i przyjaciół rodziny. Życie też przebiega, tak jak się można tego spodziewać widząc pierwsze obrazki. Ot, ciągłe imprezy, kiepskie warunki mieszkaniowe, dzieciaki włóczą się po wysypiskach albo popadają w konflikt z prawem, najstarszy syn zaraz dołączy do gangu. Nie sądziłem natomiast, że wszystko zmierza do źródła opowieści, czyli przemocy stanowiącej tutaj definicję i problem nadrzędny, z esencją w postaci ojca, Jake’a. Mężczyzna jest wulgarny, pije na umór, ale śpiewa piosenki z żoną, są aktywni seksualnie, jakoś to leci. Z początku więc wszystko wygląda w miarę „normalnie” i nic nie zwiastuje czegoś, co w zasadzie (jak się okazuje) trwa od początku związku. Co się właściwie stało? Drobna sprzeczka przerodziła się w kłótnie, a ta doprowadziła do kolejnego wybuchu mężczyzny uzależnionego od przemocy. 

Tylko instynkt to, według widzów z Nowej Zelandii, najlepszy film wyprodukowany w tym kraju, absolutny kult, totalny pogromca tamtejszych box – officów. Historia rodziny to krytyka naszych czasów, ale też przykry obraz Maorysów, którzy w wielu przypadkach zapominają o kulturze i dziedzictwie. W wielu przypadkach, lecz nie wszystkich. Finał, pomimo całej ponurej wymowy jest od strony rodzinnych, lokalnych tradycji bardzo optymistyczny, a oryginalny tytuł trzeba odczytać jako przypomnienie dni, kiedy niektórzy z filmowych bohaterów byli wojownikami (dosłownie i w przenośni). Dotyczy to przede wszystkim Beth smaganej kolejnymi tragediami, które wystrzeliwane są w jej kierunku bezwzględnie regularnie. Widz za każdym razem może tylko zacisnąć ręce i uciekać wzrokiem od ekranu. 

Lee Tamahori od czasu Tylko instynkt nic lepszego w swojej trwającej po dziś dzień karierze nie nakręcił. Szybko przeszedł do kina stricte rozrywkowego porzucając swój kształtujący się dopiero autorski język. Na szczęście nie przepadło jego kino, mocne i bezpardonowe, przedstawiające z jednej strony przykrą ilustrację życia na przedmieściach Auckland, z drugiej dające nadzieję. To wielki, zaangażowany i wierzę, że dla społeczności Maorysów, bardzo osobisty film.

Czas trwania: 102 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Lee Tamahori
Scenariusz: Riwia Brown, Alan Duff (powieść)
Obsada: Rena Owen, Temuera Morrison, Mamaengaroa Kerr-Bell, Julian Arahanga, Taungaroa Emile
Zdjęcia: Stuart Dryburgh
Muzyka: Murray Grindlay, Murray McNabb