Rękopis znaleziony w Saragossie jako Incepcja Hasa.
Absolutnie imponująca produkcja zupełnie jednocześnie niepasująca do naszej skostniałej PRL-owskiej wówczas rzeczywistości. Film z gatunku płaszcza i szpady, trochę baśń, trochę kolejna opowieść przy ognisku. Opowieść o poszukiwaniu siebie, ale głównie fascynująca szkatułkowa koncepcja. To film jak bombonierka z czekoladkami z różnym nadzieniem. Każdy ma swoją ulubioną w opakowaniu, każda jest inna, ale umówmy się, wszystkie są do zjedzenia.
Zatem Has, wbrew jakimś naturalnym wyborom, bo przecież materiału nośnego mamy aż nadto, wybiera 800-stronicową (około) powieść hrabiego Potockiego. Napisana po francusku księga (głównie awanturniczy romans), której nie czytałem i zapewne nigdy do niej nie podejdę, nie jest jasnym wyborem dla polskiego reżysera. To ironia, ale jednocześnie pewnego rodzaju wyzwolenie dla Hasa. Osobiście bowiem wciąż chciałbym umieszczać go w kinie realistycznym i surowym (z przekory), ale on, jako artysta z pewnością dusił się w tych wszystkich swoich wcześniejszych filmach (które osobiście uwielbiam i zawsze będą u mnie na szczycie jego filmografii). Dopiero przy takich obrazach jak Rękopis znaleziony w Saragossie czy Sanatorium pod klepsydrą mógł jako twórca oddychać pełną piersią. To się czuje.
Rękopis znaleziony w Saragossie jako twórcze wyzwolenie.
Dlatego Rękopis… zdaje się być dziełem totalnym, kompletnym i wykreowanym w całości po myśli twórcy. Umiejscowiony od początku do końca w fantastycznym uniwersum, które wprawdzie istnieje w odniesieniu do rzeczywistych miejsc (Hiszpania, Madryt, prawdziwe nazwy krain), to jednak wygląda to wszystko jak gawędziarskie bajanie i teatralne przejścia przez szkatułkowe (znowu!) opowiastki.
I jest to jednocześnie najbardziej, moim zdaniem, zabawny film, najzabawniejszy w filmografii Wojciecha Jerzego Hasa. Komicznie wypadają postaci, a komediowy ciąg absurdalnych przypadków wpada co rusz w slapstickową konwencję. A zaczęło się przecież od samego głównego bohatera, Alfonsa van Wordena, który przy swoim krecim spojrzeniu Zbigniewa Cybulskiego bez okularów znalazł się w tej hiszpańskiej wyśnionej krainie. Mam wrażenie, że niedużo brakuje by co chwilę wpadał na przedmioty czy nawet się potykał. Bohater z przypadku.
To podróż, ale on sam, kapitan gwardii walońskiej, jest tutaj jakby nie u siebie. trochę jak Alicja w krainie czarów Lewis Carrolla. Filmowo dla mnie to jest to samo szaleństwo, który możemy oglądać w produkcjach Terry’ego Gilliama, z całym jego wypełnionym po brzegi krajobrazem.
Całkowita kontrola nad dziełem zaowocowała spełnioną wizją.
Rękopis znaleziony w Saragossie to również zawiązywane na grubej linie supłów. One wciąż się pojawiają, każda kolejna krótka opowieść (niektóre to raptem kilka minut wtrętu) to kolejny supełek. Kto wie, czy te same supły nie służą do tego, by główny bohater, Alfons van Worden, schodził na tej linie coraz głębiej. Czy na dole jest oświecenie? Nie, to królicza nora, dzień świstaka, Alfons wpadł w pułapkę. Nie ma możliwości wyrwania się z objęć tej opowieści.
Przepięknie skonstruowane gawędziarstwo, czasem jak dowcip, często jak dłuższa anegdota. Has wewnątrz swojej produkcji zespolił aktorskie pokolenia. Wystąpiła tu wspaniała aktorska plejada, każdy dostał swoje pięć minut, trudno wskazać jednocześnie nazwisko które w szczególny sposób wybiło się na tle całej reszty. Wspaniały jest Zdzisław Maklakiewicz jako natrętny don Roque Busqueros, który wyskakuje co chwilę jak Filip z konopi. Jest i genialny Franciszek Pieczka jako opętany jęczący (do czasu!) Paszeko. No i cygan Leon Niemczyk i wielu, wielu innych. Naprawdę, uwzględnieniem każdej postaci wypełniłbym dwa akapity.
Rękopis znaleziony w Saragossie jako najlepszy film Hasa? Na pewno wybitny i dostarczający fantastycznych wrażeń. Czy emocji? To nie ten rodzaj kina, chociaż z drugiej strony uśmiech na twarzy widza, to też emocje. Zatem jest to dobra zabawa, piękna oprawa audiowizualna, najpiękniejsze scenografie, charakteryzacja i kostiumy. Nie ma już takiego kina, z daleka od chłodnej cyfryzacji, jak najdalej od komputerów, z prawdziwymi pejzażami. Tak sobie myślę, że Wojciech Jerzy Has byłby wspaniałym wyborem na reżysera Don Kichota. Z tymi możliwościami, z taką ekipą fachowców, Cervantes byłby jego, a i o Hasie byłoby na świecie już naprawdę głośno.
Gatunek: dramat
Reżyseria: Wojciech Jerzy Has
Scenariusz: Tadeusz Kwiatkowski
Obsada: Zbigniew Cybulski, Iga Cembrzyńska, Elżbieta Czyżewska, Gustaw Holoubek, Joanna Jędryka, Bogumił Kobiela, Zdzisław Maklakiewicz, Leon Niemczyk, Franciszek Pieczka, Kazimierz Opaliński, Jan Machulski, Krzysztof Litwin, Barbara Krafftówna, Janusz Kłosiński
Zdjęcia: Mieczysław Jahoda
Muzyka: Krzysztof Penderecki

