Na nabrzeżach

W magazynie Life o Na nabrzeżach pisano, że to „najbardziej brutalny film roku” z kolejnymi akapitami z informacją o „najczulszych scenach miłosnych roku”. Czyli samo życie. Ale dla Kazana był to też film bardzo osobisty, można w nim doszukiwać się odniesień do sytuacji reżysera związanej ze współpracą z Komisją Izby Reprezentantów ds. Działalności Antyamerykańskiej.

Bez wątpienia w latach 50. filmy Kazana miały spore znaczenie. Nagradzane, omawiane, zawsze zauważane. To był również kolejny tytuł z szeregu tych, które odniosły sukces artystyczny.

To gorzki osobisty dramat człowieka, kryminał i ostra krytyka związków zawodowych. Nie tylko. To brutalne wybudzenie z drzemki, która w innych filmach mogła przejść płynnie w amerykański sen. Tutaj ten sen jest rozsmarowany po bruku. To uniwersalna ilustracja konfliktu pomiędzy lojalnością wobec grupy, a własnym sumieniem. Realizm przypomina mi późniejsze filmy z brytyjskiej nowe fali. Ta miała się wybić dopiero za kilka lat, od utworów Tony’ego Richardsona, Jacka Claytona i innych.

Na nabrzeżachNa nabrzeżach prawie jak czołowy przedstawiciel z realizmu zlewu kuchennego.

Na pierwszym planie w Na nabrzeżach jest historia z nowojorskich doków, którymi trzęsie związek zawodowy. Szereg zachowań stawia jednak związkowców na równi ze strukturami mafijnymi. Po prawdzie tak to należy odczytywać. Tutaj nie ma równości, sprawiedliwości, wszytko trzyma w garści „Przyjazny John” (Lee J. Cobb). To on rozdaje karty, rozprowadza przydziały dla robotników do rozładunku, trzęsie tym nabrzeżem i zgarnia haracze. Ma w obozie paru cyngli, którzy są gotowi zrzucić kogoś z dachu, gdyby komuś przyszło na myśl iść do sądu. W ekipie ma również byłego nowojorskiego boksera, któremu kiedyś powinęła się noga (nie raz). Teraz Terry Malloy (Marlon Brando) jest jednym z wielu, chociaż przez wzgląd na jego umiejętności bokserskie (tego się nie zapomina!) potrafi jeszcze czasem wzbudzić aplauz wśród kolegów. Malloy stoi na najniższym szczeblu wśród pobratymców „Przyjaznego”. Stanie na czatach, odwróci uwagę, wystawi kumpla na odstrzał. I tak się właśnie stało, zginął Joey Doyle. To nie był wypadek, wiedzą o tym wszystkich. W sprawie zaczyna drążyć Edie, siostra zmarłego (Eva Marie Saint). Malloya zaczyna gryźć sumienie, tym bardziej że kontakt z dziewczyną uważa za „najmilszą rzecz jaka go spotkała w życiu”.

Film poraża autentycznością. Z 36 dniami zdjęciowymi w dokach, slumsach, na dachach w Hoboken w stanie New Jersey, od początku doskwiera obrazem pewnego beznadziejnego stanu rzeczy. Wydaje się, że ci ludzie nie są w stanie wyrwać się ze swojego przypisanego miejsca. Nie znają nic innego, opisywane są tu całe życiorysy. Tak jakby dobili do portu ze starego kontynentu i tutaj zostali, jak ojciec Edie, który od kilkudziesięciu lat trudni się rozładunkiem towarów.

Brando na wyżynach swoich możliwości.

Przejmujący obraz, czuć tutaj mocno dylematy, widz się angażuje, reagujemy, napięcie wychodzi wprost z fabuły i aktorskich zagrań. Rzeczywiście, tak jak Terry, stoimy pod ścianą. W związku prawą ręką herszta grupy, jest brat boksera. Z drugiej strony jest dziewczyna, być może ukochana. Jak wyjść z tej patowej sytuacji? Nie można liczyć na pięści, nic nie da walenie w ścianę i krzyk. Tutaj decyzja jest bardzo trudna.

Na nabrzeżach

Gdy obejrzałem teraz po raz pierwszy Na nabrzeżach zobaczyłem w końcu, ile podebrał z tej postaci Sylvester Stallone do swojego Rocky’ego. Mam tu na myśli głównie sceny, gdy próbuje robić te swoje urocze i nieporadne podchody do dziewczyny. Ten fakt jest oczywiście znany, Stallone podkreślał kilka razy, że Brando był wzorem, a pisząc scenariusz do Rocky’ego inspirował się surowym kinem obyczajowym, czyli między innymi filmem Kazana. Teraz już zawsze będę widział pewną aktorska manierę Brando w gestach Rocky’ego, gdy ten próbuje „zagadywać” Adrian (Talia Shire).

Uważa się powszechnie, że Na nabrzeżach to odpowiedź Kazana na oskarżenia w sprawie jego współpracy ze wspomnianą komisją. Jest to zatem rzecz osobista. Gdy tytuł zahacza o takie rejestry, można już być pewnym że to film kręcony przy sporych emocjach. Tak rzeczywiście można go w trakcie seansu odczytać. Przekłada się to na atmosferę, nastroje bywają tu podłe, ludzie są parszywi, trudno znaleźć bratnią duszę. Jedyny ksiądz, który postanawia walczyć ze związkiem, dwoi się i troi, ale cóż może sam zrobić. Nawet jeżeli znajdzie się ten jeden, który wyjdzie przed szereg, to zawsze potrzebne jest wsparcie.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 108 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Elia Kazan
Scenariusz: Budd Schulberg
Obsada: Marlon Brando, Karl Malden, Lee J. Cobb, Rod Steiger, Pat Henning, Eva Marie Saint
Zdjęcia: Boris Kaufman
Muzyka: Leonard Bernstein