Gdy dziesięć lat temu S. Craig Zahler pokazał światu swój Bone tomahawk to widzowie, entuzjaści kina gatunkowego, oniemieli. Oto dostali western z narzuconym płaszczem horroru. Kowboje strzelali się z kanibalami. To był (to jest!) potężny film, doskonały w swoim ujęciu nietypowego tematu.
W Lone samurai Josh Waller najwyraźniej Zahlerowi pozazdrościł. Jego Lone samurai to chanbara eiga, film samurajski, ale i horror. Z kanibalami walczy samuraj. I to jest piękne w wielu miejscach. W wielu również nieznośnie wybrakowane głównie przez warsztat reżysera. Film szwankuje przez brak płynności.
Josh Waller ma już wprawdzie kilka wyreżyserowanych filmów za pasem, ale żaden się znacząco nie wybił. Co innego z tytułami, za które odpowiadał jako współproducent. Tam znajdziecie już rzeczy tylko z górnej półki! Mandy Panosa Cosmatosa, Kolor przestworzy Richarda Stanleya, jest i O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu Any Lily Amirpour. Robi wrażenie, prawda? Czyli Waller mógł podpatrywać najlepszych w kinie gatunku, a jednak wciąż, najwyraźniej, musi się uczyć.
Sam przeciw wszystkim kanibalom!
Lone samurai to oczywiście film niezły. Opowiada o rozbitku, który cudem przetrwał sztorm i wylądował na bezludnej wyspie. Stop, bezludna wszak nie jest. Na rozbitkach żerują od dawna kanibale, ale zanim dotrzemy do tego punktu musimy przejść z samurajem długą drogę.
Tak, właściwa akcja zaczyna się po godzinie, ale przyznaję, pierwszy akt szczególnie się nie dłuży. Ten etap to próba przeprowadzenia rytualnego samobójstwa. Owszem, nasz samuraj ma własne demony, niespokojne duchy dobijają się do głowy, chce skończyć ze sobą świadom że już nigdy nie powróci do starego życia (i że zawiódł na wielu polach). Gdy przychodzi czas odebrania sobie życia (to jest mistyczna podróż), zostaje ogłuszony i ma wnet znaleźć się na półmiskach.
Gdy potrzeba, potrafi być krwawy i brutalny.
To film samurajski i horror w jednym ujęciu. Klasyczne chanbara eiga wybrzmiewa mocno. Mamy zaznaczony etos, charyzmatyczny samuraj (Shogen) prezentuje się doskonale. Jego ruchy są dobrze zaprezentowane, choreografia nienaganna. Dużo tu tradycji, kilka motywów i odniesień do kultury. Finał na plaży (20 minut pojedynków z kanibalami) robi wrażenie.
To rzeczywiście niezły film, choć traci niejednokrotnie płynność, tempo jest wytrącone, drugi akt czyli sekwencje w jaskiniach, które najmocniej uderzają w grozę są zbyt nużące. To są te momenty mocno narkotyczne, samuraj jest na krawędzi śmieci (chociaż sam o nią wcześniej zabiegał).
Wspaniały jest więc to pomysł, któremu zabrakło trochę pary. Nie pomógł za bardzo Yayan Ruhian (gwiazda dylogii Raid). Pomaga temat, zdjęcia, dobra muzyka Bartka Gliniaka, cudowne, bajeczne wręcz krajobrazy i główna arena walki, czyli iście rajska plaża, która ostatecznie spłynie krwią.
Gatunek: akcja, horror
Reżyseria: Josh C. Waller
Scenariusz: Josh C. Waller
Obsada: Shogen, Yayan Ruhian
Zdjęcia: Noah Greenberg
Muzyka: Bartek Gliniak

