Kolor z przestworzy

„Na zachód od Arkham wznoszą się dzikie wzgórza, w dolinach zaś wznoszą się lasy nietknięte siekierą drwala. W ciemnych, wąskich jarach rosną fantastycznie pochylone drzewa i płyną wąziutkie strumyki, których nigdy nawet nie musnął promyk słońca.”. Tak zaczyna się opowiadanie Kolor z innego wszechświata H.P. Lovecrafta (ze zbioru Zew Cthulhu, który ukazał się nakładem wydawnictwa Vesper w doskonałym tłumaczeniu Macieja Płazy) i tymi samymi słowami rozpoczyna się film Color out of space (Kolor z przestworzy) Richarda Stanleya.

Wykorzystanie oryginalnego wstępu świadczy nie tylko o tym, z jakim szacunkiem Stanley odnosi się do literackiego pierwowzoru, ale również przypomina fanom twórczości reżysera o jego ostatnim pełnometrażowym filmie nakręconym 27 lat temu. Mowa tu o Dust devil (Diabelski pył). Również wtedy, w 1992 roku opowieść rozpoczynała się od podobnego, pełnego stonowanej powagi głosu. Trzeba być więc wyjątkowo świadomym swojego stylu twórcą, by po 27 latach zacząć podobnie i opowiedzieć całość w równie odrealnionym klimacie. Czy w dzisiejszym kinie autor, który wyszedł spod tak zmurszałego kamienia, ma szansę zaprezentować się intrygująco? Moim zdaniem ten rodzaj autorskiego języka zasługuje tylko na uznanie, a w dobie, gdy większość próbuje zadowolić przede wszystkim widzów, Stanley chciałby pozostać głównie zgodnym ze swoją naturą.

Jego Kolor z przestworzy to ekranizacja opowiadania H.P. Lovecrafta. Ekranizacja wierna, jeżeli chodzi o szkielet, nieco odległa przy wypełnieniu go wnętrznościami. Tutaj Stanley odwołuje się do uznanych mistrzów gatunku z Johnem Carpenterem i jego arktyczną makabrą z Coś na czele. U Carpentera w 1984 roku i u Stanleya w 2019 roku zło nienazwane, tajemnicze, trudne do ogarnięcia przychodzi z kosmosu. To te same wielkie kosmiczne siły, które ukrywają się pomiędzy akapitami prozy Lovecrafta. Jednak dżentelmen z Providence budował w opowiadaniu nastrój prawie wyłącznie klimatem nie nadając horrorowi wyraźnego wizerunku. Richard Stanley natomiast wypełnia film całą gatunkową menażerią.

Dla mnie Kolor z przestworzy jest opowieścią o raju utraconym. Kręcony w Portugalii obraz Stanleya opowiada o rodzinie Gardnerów (stąd przecież niedaleko do Gardener – ogrodnik) z Nathanem (Nicolas Cage) jako głową rodziny. Rodzina jest tu najważniejsza i stanowi (jak chciałby zapewne Nathan) jedność z naturą. Nathanowi (jest głównym pomysłodawcą pewnego stylu życia) wydaje się, że naturę poskromił. Jako stary hipis (dawno i nieprawda, jak pewnie by sam powiedział) ma własną farmę. Żyzna ziemia daje plony, alpaki mleko, drzewa potrzebny cień, córka i dwójka synów trochę problemów, ale to przecież normalne. Jest jeszcze żona, która próbuje przebić się do świata zewnętrznego przez wi-fi pracując zdalnie nad „poważnymi” rzeczami. To idealny cel dla grozy z kosmosu. Na ziemię Nathana spada meteoryt, który niebawem zniknie, zatruje wodę i przyniesie śmierć. Struktura horroru rozwija się u Stanleya jak pleśń na pozostawionej kromce chleba. „Pleśń” w Kolorze z przestworzy atakuje plony, pomidory nie smakują już tak jak dawniej. Kosmiczna katastrofa zaraża też umysły zamieszkujących posiadłość. Zatruwa serca, członkowie rodziny stają się agresywni, ale też nieobecni (tu kłania się Inwazja porywaczy ciał).

Richard Stanley zaprasza do swojego Koloru z przestworzy body horror, eko-thriller, ale i b-klasową rozrywkę. Przy tym całym gatunkowym misz-maszu wyobraźcie sobie jeszcze, że pierwsze skrzypce gra Nicolas Cage, który ze swoim rozjuszonym emploi, nie cofnie się przed niczym.

Powrót Richarda Stanelya trzeba ocenić jako udany. Pewną ręką przedstawia swoją wizję (nie do końca) cichej inwazji, prezentuje dość odważną formę, dokonuje intrygujących wyborów pod względem estetyki. Jego „ostatnie dni w raju” jawią się jak baśń, do której ktoś wrzucił zatrute nasiona, dodał nawozu i podlał. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Skażona woda zrobiła resztę. W tym przypadku należy odczytywać horror Stanleya jako przestrogę, bo postać hydrologa jest tu niezwykle ważna, a dla ostatecznego brzmienia filmu wyjątkowo istotna. Woda, czyli paliwo naszej planety, skażona staje się przyczynkiem upadku cywilizacji, a utrzymanie jej w czystości, ostatnim bastionem. Stąd już niedaleko do Hardware, opus magnum Richarda Stanleya z 1990 roku.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 95 min
Gatunek: horror, sci-fi
Reżyseria: Richard Stanley
Scenariusz: H.P. Lovecraft (na podstawie opowiadania), Richard Stanley, Scarlett Amaris
Obsada: Nicolas Cage, Joely Richardson, Madeleine Arthur, Elliot Knight, Tommy Chong, Brendan Meyer
Zdjęcia: Steve Annis
Muzyka: Colin Stetson