Relax #50

Dla mojego pokolenia Relax był magazynem kultowym. Nie mogłem mieć dostępu do pierwszych numerów z przełomu lat 70. i 80., a jednak w jakiś sposób później do mnie trafiły. Pierwsze wspomnienie jakie mam na temat tamtych wydań, były takie, że Relax mienił się całą paletą barw. Te kolory mogły zaistnieć tylko tam, w historiach obrazkowych, bo na zewnątrz, wciąż było szaro.

Ale dzisiaj mamy już nowy Relax i to numer wybitnie jubileuszowy, bo 50. Zdaję sobie sprawę, że po drodze wynikła sprawa z rozbratem wewnątrz grupy dzierżącej prawa do Relaxu i sytuacja jest skomplikowana. Choć zapewne dla tych czynnie biorących udział w bojach, sytuacja jest właśnie najmniej skomplikowana.

Relax #50Relax, magazyn kultowy.

Ja wracam do sprawy od numeru 50., który w tym przypadku jest wydawany pod skrzydłami Labrum. 230 stron komiksowego dobra? W dużej (przeważającej!) części tak.

Zaczynamy sympatycznym wstępniakiem, który wyjaśnia trochę sytuację na rynku. W tym samym wstępniaku Marcin Lechna przekazuje pałeczkę redaktora naczelnego Marcinowi Jerzykowskiemu.

Relax zachował strukturę jaką zapamiętałem z lat 80. Czyli komiksy, tym razem trochę więcej felietonów. Ale wówczas to był skąpy zeszycik z liczbą około 40 stron! Tutaj redakcja może już poszaleć (stąd też cena).

Lejtmotywem numeru są jednostronicowe plansze Rafała Skarżyckiego (scenariusz) i Tomasza Leśniaka (rysunki). W ich Opowieściach wakacyjnych ku przestrodze czytelników dostajemy właśnie urlopowe incydenty w tonacji czarnego humoru. Są zabawne

Wirus Niecierpć Wojciecha Stefańca to kilkustronicowy charakterny cyberpunk. Dobra opowieść. Pussycat artysty pod pseudonimem Igort mnie nie zachwycił. Ani styl, ani treść. Natomiast kolejny komiks, czyli Visible Man to już pierwsza perełka. Wariacja na temat Niewidzialnego człowieka H.G. Wellsa. Tutaj, w brytyjskim czarno-białym komiksie mamy do czynienia z przezroczystym człowiekiem. Jest mrocznie, mocno, postać szarpie kadry. Dużo chaosu, ale dobrze trzyma się swojego własnego szaleństwa.

Magazyn potrzebny, bo oferujący dużą rozpiętość stylistyczną.

Doskonały artykuł Zbigniewa Dziuby o warsztacie pracy Bogusława Polcha. Nie tylko bijący peany na cześć polskiego rysownika, ale również krytyczny wobec jego niektórych wyborów. W Od słów do obrazu możemy przyjrzeć się szczegółom powstawania rysunku i celne uwagi autora felietonu o różnych momentach, które wpłynęły (choćby negatywnie) na finalne plansze.

Zadziorny Wilq z polskiego osiedla to już klasyk. Tutaj w dość przekornym charakterze superbohaterstwa (i z dużą dozą ironii). Maciej Sieńczyk w swoim Kwiatowym Fuhrerze na kilku stronach dość eksperymentalnie, ale rzeczowo (i znowu z ironią) o spotkaniu z kimś, kto może przypominać Adolfa Eichmanna. Bardzo przyjemny jubileuszowy felietonik Skiby o znaczeniu cyfr (również w kontekście okrągłych rocznic). Corpse du Ballet od Michała Śledzińskiego mniej nie zaciekawił. Od Miss Massacre się odbiłem, chociaż to fajnie niepokojąca rzecz.

Intrygujący, bogaty w treść, ale komiksy nie zawsze mogą trafić w gust.

Prawdziwym natomiast creme de la creme numeru jest komiks Ulysse & Cyrano. Za scenariusz odpowiadają Xavier Dorison i Antoine Cristau. Ilustracje stworzył Stéphane Servain. To fantastyczna opowieść, wspaniale narysowana, ale przede wszystkim niezwykle angażująca. Historia młodego chłopaka, który wychowuje się w bogatej rodzinie w Paryżu to tylko jedna strona medalu. Istotą komiksu jest ten powojenny krajobraz, wyszła sprawa z kolaboracją ojca z faszystami. Ale to nie wszystko, chłopak jest w przeddzień matury, to jest sprawa najważniejsza, ma przecież być w przyszłości spadkobiercą fortuny, zarządzać potężnym majątkiem. Na razie musi się z matką zaszyć na wsi. A tam, przy zupełnie innym nastawieniu ludzi do życia, poznaje Cyrano, który otwiera przed nim świat kulinariów. W niebywałą stronę skręca ta opowieść. Dość napisać, że ta rysunkowa Uczta Babette (choć luźne, niezobowiązujące skojarzenie) daje sporo wzruszeń, ma świetne charakterne postaci, doskonałe dialogi i piękne kolory.

Mógłbym tak pisać o każdym swoim spotkaniu z nowym komiksem umieszczonym w 50. numerze Relaxu, ale po prawdzie, nie o to chodzi w tej recenzji. To jest magazyn potrzebny. Dostarcza różnorakiej treści (od strony felietonów, zawsze wysoki poziom). Komiks natomiast to rzecz indywidualnego odbioru. Musi być różny, bo i czytelnik jest zawsze inny. Dlatego mamy i dużą rozpiętość gatunkową, ale i kosmiczną rozpiętość stylu. Od realistycznej kreski, przez tą kompletnie odjechaną, na której trzeba się mocno skupić by wyłapać szczegóły. Od cartoonowej, do tej bogatej w detale. Autorzy też dopisują i też przychodzą z różnych miejsc.Warto więc poznać Relax, bo jest przede wszystkim inspirujący, dostarcza sporo kontentu dla czytelnika komiksu, otwiera umysł na całkowicie różne doznania estetyczne. To, że mi się nie podobał wspomniany Pussycat, nie znaczy, że komiks jest zły. Moja wrażliwość nie przyjęła tych ilustracji, ale wierzę, że dla kogoś będzie to ten najlepszy.

50 numer przeczytałem od deski do deski. Wróciłem do tamtego czasu, gdy historie obrazkowe z całego świata, ciekawe artykuły i recenzje ponownie goszczą w jednym miejscu. Będę kontynuować przygodę. Polecam.

Patryk Karwowski

Ilość stron: 230
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Labrum
Format: 235 x 325 mm