Octopus Film Festiwal 2025 – #3

Octopus Film Festival już się skończył, organizatorzy sprzątają jeszcze sale, ale kurz  po emocjach wciąż powoli opada. I w tym momencie zapraszamy Was na kolejną porcję festiwalowych tytułów. Adam Lewandowski dzieli się wrażeniami z następnych trzech seansów.

Oblężenie bazy Gloria (1988), reż. Brian Trenchard-SmithOblężenie bazy Gloria (1988), reż. Brian Trenchard-Smith

To film wojenny osadzony w trakcie Ofensywy Tet, kiedy to wojska Wietnamu Północnego i Vietcongu rozpoczęły serię ataków na cele w Wietnamie Południowym. Opowiada fikcyjną historię, choć przy scenariuszu współpracował odgrywający główną rolę R. Lee Ermey, sam będący weteranem wojny w Wietnamie. Aktor był już wtedy po swoim kultowym występie w Full Metal Jacket Stanleya Kubricka i u Trencharda-Smitha dostał szansę odegrania nieco bardziej pozytywnej wersji twardego żołnierza. Oblężenie bazy Gloria korzysta z motywu obecnego w wielu filmach wojennych – chodzi o obronę tytułowej bazy przed przeważającymi siłami wroga, a od razu wiadomo, że niektóre postaci nie przetrwają do napisów końcowych. Trenchard-Smith pod koniec lat 80. już doskonale wiedział, jak pracować przy niewielkim budżecie, więc mamy sceny akcji, dzięki którym można odczuć skalę rozgrywających się batalii. Film pokazuje okrucieństwa wojny, a twórca znajduje czas na przyjrzenie się postaciom Wietnamczyków, którzy nie są sprowadzeni do roli bezosobowych czarnych charakterów.

Zarysowane zostają podobieństwa między dowódcami ścierających się wojsk, co tylko potęguje wrażenie bezsensu wojny. Jednak pomimo ciężaru tematycznego pojawia się również trochę humoru skupiającego się na absurdalnych zachowaniach, a charakterystyczne dla twórczości Trencharda-Smitha anarchizujące nastawienie przejawia się w ukazaniu niekompetencji dowództwa oraz samowolki żołnierzy. Na spotkaniu po filmie reżyser ochoczo dzielił się wspomnieniami, przywołując historie o kręceniu w Filipinach, napiętej relacji na planie z Wingsem Hauserem czy improwizacjach dialogowych R. Lee Ermeya. Po Oblężeniu bazy Gloria reżyser wrócił jeszcze po kilku latach do konwencji kina wojennego, tworząc w 1995 roku Saharę – remake klasyka z 1943 roku z Humphreyem Bogartem.

Podbój (1983), reż. Lucio FulciPodbój (1983), reż. Lucio Fulci

Organizatorzy Octopusa przypomnieli w tym roku kilka filmów odcinających kupony po sukcesie Conana Barbarzyńcy i dzięki temu obejrzałem Podbój Lucio Fulciego. Zrealizowano go w 1983 roku, kiedy kreatywność włoskich twórców się wyczerpywała, budżety filmów kinowych malały, a coraz szybciej wzrastało znaczenie telewizji. I tak, w niektórych momentach Podbój przypomina film o barbarzyńcach, który moglibyście nakręcić ze znajomymi na działce, ale fascynujące jest to, że Fulci wydaje się w ogóle nie być zainteresowany scenariuszem. Ogląda się to jak abstrakcyjną wizję z innego świata, w którym nie obowiązują żadne sensowne reguły. Zupełnie nagle mogą pojawić się tutaj zombie, delfiny i sceny erotyczne z wężami opinającymi się wokół ciała.

Wrażenie oderwania od rzeczywistości pogłębia elektroniczna muzyka Claudio Simonettiego każąca podejrzewać, że bohaterowie w pewnym momencie przestaną rozłupywać głowy potworom, a pójdą z nimi na wspólną imprezę. Prawie wszystkie sceny rozgrywają się w zadymionych lokacjach, a Fulci nawet w ramach takiej tanizny tworzy kilka niezapomnianych kadrów. Wykorzystuje kolory i światło w taki sposób, że można się zastanawiać, czy przypadkiem inspiracji nie stanowiły dla niego awangardowe dzieła Kennetha Angera. Pomimo tego, że seans mnie przytłoczył, to nie odmówię włoskiemu reżyserowi brawury, bo wśród kina barbarzyńskiego Podbój stanowi coś odrębnego sytuującego się pomiędzy kinem eksploatacji a kinem eksperymentalnym.

Rodzice chrzestni z Tokio (2003), reż. Satoshi KonRodzice chrzestni z Tokio (2003), reż. Satoshi Kon

Ze wstydem muszę przyznać, że przed Octopusem nie widziałem żadnego z filmów Satoshiego Kona. Podczas festiwalu obejrzałem Rodziców chrzestnych z Tokio oraz Paprikę. Chcę krótko opisać ten pierwszy, bo to tytuł, który trudno dopasować do zwyczajowych fascynacji japońskiego twórcy anime. Jego pozostałe dzieła skupiają się na eksploracji ludzkiej psychiki oraz zacieraniu granic pomiędzy jawą a światem nierzeczywistym. Tymczasem Rodzice chrzestni z Tokio to pełnoprawne kino świąteczne, które mogłoby z powodzeniem lecieć co roku w telewizji obok Kevina samego w domu i Szklanej pułapki. Zaskakujące jest dla mnie to, że ze wszystkich możliwych inspiracji do stworzenia filmu świątecznego Kon wybrał akurat western Trzej ojcowie chrzestni Johna Forda. W centrum opowieści zamiast trzech wyjętych spod sprawa postawił trójkę bezdomnych outsiderów, którzy w Wigilię Bożego Narodzenia znajdują porzucone na śmietniku dziecko.

W toku rozwoju akcji poznajemy powody ich bezdomności, co sprawia, że film eksploruje problemy społeczne trawiące współczesną Japonię. Sercem filmu pozostają cały czas relacje między bohaterami, a ich niedoskonałości są traktowane przez reżysera z ogromną empatią. Kon korzysta z różnych konwencji gatunkowych: od dramatu społecznego, poprzez komedię, aż po kino akcji czy nawet thriller. Trójka bohaterów przeżyje masę zwariowanych przygód, a ich ekscentryczne zachowania doprowadzą do niespodziewanych sytuacji. Przy całej emocjonalnej głębii Kon nie zapomina o zapewnianiu wizualnych atrakcji – w pewnym momencie przedstawia sekwencję pościgu, której nie powstydziłaby się seria Szybcy i wściekli. Podsumowując, Rodzice chrzestni z Tokio to film, który można śmiało pokazywać ludziom twierdzącym, że nie lubią anime. Jest duża szansa, że po seansie zmienią zdanie.

Adam Lewandowski