Wszyscy są przeświadczeni o tym, że śmierć Jenny była nieszczęśliwym wypadkiem samochodowym. Zasnęła za kierownicą, to się zdarza. Droga była kręta, zbocze strome, to mogło mieć miejsce. Wierzy w to policja, znajomi, taki jest oficjalny komunikat. Jednak nie wierzy w to Wilson, zatwardziały kryminalista, który do Los Angeles przylatuje z Anglii.
Angol (tak będą o nim mówić) ma za sobą dziewięć lat odsiadki. Wspomnienia z córką są mgliste, zapewne trochę pokolorowane przez jego własną wyobraźnię. Na pewno nie było tak super, jak Wilson wspomina. Te przewijające się wspomnienia tkwią u niego w głowie jak obrazki w kalejdoskopie. Twarz małej dziewczynki, później trochę starszej. Wilson większość dorosłego życia spędził w więzieniach, ale sprawa córki nie daje mu spokoju.
Angol, czyli film o pożegnaniu.
Jest coś smutnego w obrazie ojca, który z dzieckiem miał słaby kontakt, ale teraz, kiedy jest już zdecydowanie za późno, próbuje coś udowodnić. Jest jej coś winien? Na pewno. Jako stary kryminalista czuje pismo nosem, coś w tym wypadku nie daje mu spokoju. Nie daje mu spokoju też coś w znajomości Jenny z bogatym Terrym Valentine. Przylatuje więc do Los Angeles i zaczyna drążyć. Tak po prawdzie to Wilson wie już wszystko, zna winnych, wie co trzeba zrobić.W świecie angola obowiązuje język przemocy, może i kogoś przesłucha, ale wyrok już zapadł.
W przepastnej filmografii Stevena Soderbergha jego Angol mieni się barwami niezwykłymi. Z założenia to film o zemście i dość klasyczny neo–noir. Taki jest na zewnątrz, ale już po kilku pierwszych minutach widzimy, że Angol leży bardzo daleko od kina głównego nurtu. Tytuł wyłamuje się jednocześnie z ram kina gatunkowego, to kino sensacyjne jakie mógłby nakręcić John Cassavetes.
Niezwykły, przede wszystkim inny.
Mnie ta sensacyjna intryga, dialogi, sposób prezentowania akcji (tak bardzo miejscami osobliwy) przypomniał filmowe prace Hala Hartleya. Tak, tego samego Hartleya, który wprawdzie od dekady jest nieaktywny, ale swego czasu, w latach 90. wypracował swój oryginalny język. I swojej autorskości był zawsze wierny. Trudno zdefiniować kino Hartleya w jednym zdaniu, tak samo jak trudno zdefiniować Angola. Cechą wspólną Cassavetesa, Hartleya i Soderbergha (w tym wydaniu!) jest na pewno specyficzna wrażliwość w podejściu do kreślenia filmowego świata.
Angol to niezależność, neo-noir, kino zemsty, niezwykły Terence Stamp, ale przede wszystkim niezwykły formalizm. Ponura atmosfera to jedno, ale Soderbergh podniósł wartość filmu na niezwykły poziom dzięki zastosowaniu nietypowego montażu. Sceny się przenikają, dźwięk z jednej przechodzi w inną, mamy szereg sekwencji zbudowanych z akcji, które rozgrywały się w różnych planach czasowych. Narracja jest jednak przejrzysta, nawet jeżeli w ciągu kilku minut obserwujemy fragmenty z życia Wilsona z różnych dni.
Angol natomiast, jako postać, to zimne stalowe spojrzenie gangstera ze starego kontynentu. Nie czuje strachu przed całą tą kryminalną otoczką Los Angeles, jest ponad tym. Nie stara się też szczególnie przygotowywać do nadchodzących wydarzeń. To poszukiwanie „prawdy” to raczej próba przebywania blisko znajomych córki, w miejscach w których bywała, rozmowy o niej, spoglądanie na fotografie. Wilson jest po prostu ojcem, który zawiódł zbyt wiele razy. A teraz próbuje za wszelką cenę pożegnać się z duchem.
Czas trwania: 89 min
Gatunek: kryminał
Reżyseria: Steven Soderbergh
Scenariusz: Lem Dobbs
Obsada: Terence Stamp, Lesley Ann Warren, Luis Guzmán, Barry Newman, Peter Fonda, Joe Dallesandro
Zdjęcia: Edward Lachman
Muzyka: Cliff Martinez

