Każdy zna opowieść o tym biednym, uciśnionym Kopciuszku, który szorował podłogi w kuchni. Ten biedny kocmołuszek, gnębiony przez siostry i macochę. Nękany, wyśmiewany, nie miał szans na drodze awansu społecznego. Ciężko wyjść z tej kuchni. Dochodzi smutek, kiepski nastrój, wszystko działa na niekorzyść dziewczyny.
Stop, dość o nim, Kopciuszek zawsze sobie poradzi, bo to ładna dziewczyna. Wystarczy umyć buzię i ubrać coś czystego. Cokolwiek, bo ładnemu we wszystkim jest ładnie i ładny zawsze dostanie fory. To stare prawdy, fundamenty na których stoi współczesny świat. Kanony piękna aż tak bardzo się nie zmieniają. Gusta są różne, ale sztanca wciąż podobna. Bo ten znany nam wszystkim Kopciuszek (nawet jeżeli wersji było co niemiara, włącznie z tą najbardziej nam znaną od braci Grimm) dostał szansę, ale de facto nie musiał za dużo robić, prawda? Stawił się o wyznaczonej godzinie w wyznaczonym miejscu. Suknia, fryzura, piękne buciki? Dobre sobie.
Brzydka siostra, czyli stara baśń przefiltrowana przez współczesne traumy.
Natomiast te biedne przyrodnie siostry, albo jedna przyrodnia siostra jak w omawianym filmie, natrudzić się musi strasznie. Niestety, żeby zrobić z Elwiry materiał na żonę dla pięknego księcia trzeba było zainwestować czas, pieniądze, a najbardziej zainteresowana (chociaż zainteresowaną wcale być nie musiała) będzie musiała cierpieć fizycznie.
O tym jest Brzydka siostra, o szaleńczym biegu w kierunku piękna. To oczywista krytyka wszystkich zabiegów, przez które kobieta (lub mężczyzna) ingeruje w swoją urodę, co ważne, bez opamiętania. Nie ganię bowiem samych zabiegów, bez przesady. Jeżeli mają one pomóc w tym, żeby dana osoba czuła się ze sobą lepiej, proszę bardzo. Ale wszystko z umiarem, jak z każdą rzeczą w życiu. I nie ma definicji na ten umiar, nie ma nigdzie zapisanej podziałki, w którym miejscu zaczyna się przesada. Liczy się zdrowy rozsądek. Przecież nikt nie prosi o to, żeby żyć z zajęczą wargą, czy z odstającym jednym uchem, skoro współczesna chirurga jest już na takim poziomie, że można coś z tym zrobić. Nawet ten kartoflany nos można sobie poprawić, nie ma w tym nic zdrożnego. Gorzej, gdy wpadnie się do tej pralki, nastawi na program 'popraw i powiększ wszystko’.
Body horror, często obrzydliwy, zawsze niewygodny.
Samoakceptacja to długa droga. Winszuję i gratuluję oczywiście tym wszystkim, którzy potrafią machnąć ręką na fizyczne wady i ubytki i prawić morały, że „liczy się tylko wnętrze”. To poniekąd prawda, ale w dzisiejszym świecie, okrutnym i brutalnym, to wciąż czołówka jeżeli chodzi o wpędzanie w podły nastrój. Ocenianie, wskazywanie i te „kanony”, o których wspomniałem. Nie zmienimy jednak świata. Można natomiast zmienić otoczenie i pracować nad sobą. Reszta to tylko tło, często też zło.
A Brzydka siostra jako film i horror pokazuje to wszystko, tę właśnie przesadę, gdy brakuje umiaru, bo cel jest (tylko i zawsze teoretycznie) na wyciągnięcie ręki. To również krytyka środowiska, które piętnuje rzeczy, które przez to samo środowisko nazywane są „wadami”. I to działa z każdej strony. Ta krytyka, brak wsparcia od rodzica, próba ingerowania i przeświadczenie o tym, że ten społeczny awans kobiety może się udać tylko przez ślub z księciem.
Brzydka siostra to film świetnie nakręcony. Na uwagę zasługuje ciekawie dobrana elektroniczna muzyka oraz warstwa wizualna, która przypomniała mi nieco Faworytę z 2018 roku. Brzydka siostra to także film brutalny, miejscami bezkompromisowy, niekiedy operuje czarnym humorem, ale jest też tym wybijającym z rytmu obrazem, który nie cofnie się przed niczym, by pokazać… głupotę.
Czas trwania: 105 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Emilie Blichfeldt
Scenariusz: Emilie Blichfeldt
Obsada: Lea Myren, Thea Sofie Loch Næss, Ane Dahl Torp, Flo Fagerli
Zdjęcia: Marcel Zyskind
Muzyka: Kaada, Vilde Tuv

