Osławiona

Mocna intryga, angażująca fabuła, wyraziste postaci i szczególny przypadek, gdy aktorstwo się uzupełnia, charaktery bohaterów się zazębiają. Osławiona to szpiegowski melodramat i dla mnie dość nietypowy Hitchcock. Dużo tu dramatyzmu, genialnie poprowadzone sekwencje, w których aż kipi od napięcia. Co z tego, skoro w uczuciach u Alfreda jest bardzo sztucznie. Nie czułem tu miłości, o której tak często wszyscy mówią. Wątek melodramatyczny mnie nie porwał, znacznie bardziej ten thriller, który wszak był tematem głównym, kołem zamachowym dla całej reszty.

Alfred Hitchcock sprzedawał Osławioną jako historię o zaufaniu. Na tym mu głównie zależało, taki miał być temat przewodni Osławionej. To się udało, ale do mnie docierało ciągle coś innego, motyw z amoralnym wykorzystaniem człowieka, narażanie nieprzygotowanej do zadania kobiety na śmiertelne niebezpieczeństwo. Jasne, stawka była ogromna, jak się okazało w rozwiązaniu niemalże najwyższa nawet w kontekście losów świata. Może więc przesadzam? Przecież służby wywiadowcze ryzykując życiem cywila działały dla wyższego dobra. Ta stawka była rzeczywiście ogromna, warto było postawić na szali życie córki niemieckiego agenta.

Osławiona od początku…

Osławiona Osławiona czyli ona, córka niemieckiego agenta. Poznajemy ją jeszcze w Stanach Zjednoczonych gdy opuszcza salę rozpraw. Ojciec, którym jawnie gardziła za jego działania na rzecz nazistów został skazany. Ona, niewinna, znajduje się jednak w blasku fleszy. Media nie odpuszczą, w Europie trwa wojna, a jej się upiekło? Wiedzie się jej dobrze, ale w codziennym życiu mocno dokazują jej rodzinne koneksje. To nie jest łatwe życie, wszystko okupuje w przygodne romanse, dużo alkoholu, opinia publiczna jej nie wybaczy nawet jeżeli wciąż ma dużo znajomych.

Na jednym z przyjęć pojawia się tajemniczy mężczyzna, zawrócił jej w głowie (choć teoretycznie to tylko kolejny szarmancki brunet). To agent specjalny, który prosi ją o przysługę. Mają lecieć do Brazylii, a na miejscu Alicia, bo o niej mowa, ma inwigilować Niemców, którzy coś knują w Ameryce południowej. Jednym z nich jest mężczyzna, który niegdyś był w Alicji zakochany. Stara miłość nie rdzewieje, jak szybko przekona się Alicia Huberman. Przed nią stoi nie lada dylemat i nie tylko ten moralny. Inwigilować i szpiegować grupę na rzecz rządu USA, trzymać z pobratymcami jej ojca, paść w ramiona herr Alexandra Sebastiana, czy jednak zatracić się w uczuciu do przystojnego Devlina?

Komfort dla Hitcha

Klasyczny noir, ale głównie koronkowa robota filmowa. Już sama produkcja i same kulisy przedsięwzięcia stanowią nie lada opowieść o Hitchcocku jako o perfekcjoniście. Dodatkowo na wyjątkowe artystyczne atuty (nie mogę odmówić kunsztu na wielu polach) złożyła się pełna kontrola Hitcha nad własnym dziełem. Produkcja nie była jednak od początku łatwa i przyjemna, a zaczęło się od perturbacji z producentem Davidem O. Selznickiem. Od przepychanek, co do głównego pomysłu i motywacji dla szwarccharakteru (nie zdradzę), przez różne pomysły co do obsadzania aktorów i aktorek (Ingrid Bergman, Cary Grant i Claude Rains ostatecznie okazali się doskonałymi wyborami), po kwestie kluczowe (lokalizacje, wybór operatora, kompozytora etc.).

Osławiona

Hitchcock gdy już miał dopięte wszystko w tym podpisane umowy, co do każdego jednego punktu zyskał największy z możliwych komfortów w pracy. Kręcił tak jak chciał, gdzie chciał i w stylu jakim chciał. Nie spieszył się, mógł posiłkować się kilkoma ciekawymi technikami (zdjęcia w Brazylii, czyli ujęcia na balkonie zostały zrobione z wykorzystaniem efektu tylnej projekcji z Rio De Janeiro w tle). Co zyskaliśmy? Majstersztyk jeśli chodzi o montaż, pracę kamery, również sekwencje, które przeszły do historii kina, choć w różnym kontekście. Piszę tu chociażby o scenie pocałunku Devlina z Alicią, zmontowanego z trzy sekundowych scen, bo na tyle zezwalał obowiązujący kodeks Haysa.

Osławiona, kanon kina.

Osławiona należy więc do żelaznego kanonu kina. To obraz utkany z intrygi szpiegowskiej, delikatnych nici romansu i pociągnięty charakterystycznym dla Hitchocka suspensem. I wszystko tu zagrało, ale ja wciąż nie mogłem uwierzyć w uczucie na linii Devlin i Alicia Huberman, czyli Cary Grant i Ingrid Bergman. Nawet jeżeli sytuacja na planie była wymarzona i nawet jeśli Grant okazał się taki szarmancki i pomocny dla szwedzkiej aktorki, jak można dzisiaj wyczytać z relacji, to w filmie tego nie czułem. Być może zawinił tu chłodny Hitchcock, który miał w zamyśle przedstawić coś gorącego (ok, scena pocałunku ma mocny ładunek emocji), ale wyszło nieprzekonująco w nawiązaniu do czegoś głębszego i czegoś co mogłoby determinować działania bohaterów.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 101 min
Gatunek: dramat, melodramat, szpiegowski, noir
Reżyseria: Alfred Hitchcock
Scenariusz: Ben Hecht
Obsada: Cary Grant, Ingrid Bergman, Claude Rains, Louis Calhern, Leopoldine Konstantin
Zdjęcia: Ted Tetzlaff
Muzyka: Roy Webb