DER FAN

Kino odważne i kino bezkompromisowe. Kino, które ze swoim ciężarem mogłoby przygnieść niejednego twórcę gdyby ten wyraził chęć podjęcia tematu. Niewielu więc mogłoby scenariusz niemieckiego Der Fan unieść (może Claire Denis, Gaspar Noe?). A przecież nic nie zapowiada strzału z ostatniego aktu. W gruncie rzeczy, ci bardziej niecierpliwi widzowie do finału mogą nie dotrzeć, a nawet wtedy z pewnością mogą dostać nie to, czego oczekiwali. Zakończą seans zdenerwowani, zniesmaczeni, podirytowani. Oto bowiem dostajemy potężny thriller psychologiczny, w którym wysłuchamy opowieści o pewnej obsesji. Obsesji w najbardziej intensywnym wydaniu, bo opowiadającej o nastolatce.

Dziewczyną z obrazka, najczęściej świetnie wystylizowaną, prawie jak z okładki ówczesnego Bravo jest Simone (Desiree Nosbusch). Opowieść dotyczy jej chorobliwej wręcz fiksacji wokół tajemniczego R. To bożyszcze nastolatek, wokalista zespołu muzycznego, który ostatnio bije rekordy popularności. W roli muzyka wystąpił Bodo Staiger, lider zespołu Rheingold, tutaj również jako autor ścieżki dźwiękowej filmu. Początek lat 80. to w Niemczech zachodnich szczyt popularności muzyki nowofalowej, a Rheingold i R, który skradł serce Simone gra chłodną i surową muzykę z pogranicza electro popu.

Wszystko, czego jesteśmy świadkami jest projekcją (niestety rzeczywistą) z rozkołatanego umysłu Simone, która ma jeden cel, zbliżyć się do obiektu swoich westchnień. A w tej materii nastolatka nie ma hamulców. Simon wysyła listy do R, jeżeli nie otrzymuje odpowiedzi, to wiadomo, albo listonosz chowa listy, albo, co gorsza, jakaś osoba z otoczenia R celowo blokuje korespondencje. Przecież wiadomo, że R gdyby tylko miał możliwość, odwzajemniłby uczucia. Zresztą Simone nie widzi innej opcji. Wszyscy są źli i wszyscy stoją na przeszkodzie szczęśliwemu związkowi. Oni są sobie pisani, tak wynika ze słów samej dziewczyny, która jest główną narratorką filmu. Ale w końcu się udaje. Simone dotarła do ścisłego kręgu, trafia na nagranie do telewizyjnego programu. R na nią spojrzał, podszedł. Mamy to.


Der Fan jest jasno wskazywany jako horror. Owszem, z tego całego art-housowego piękna (bo to bezsprzecznie film piękny i stylowy) ostatecznie wychodzi horror. Uderzenie przychodzi z ostatnim aktem, zwieńczeniem całej obsesji, gdy młodzieńcza namiętność urasta do niekontrolowanej (niezbadanej wcześnie) perwersji. Uwielbienie miesza się z obłąkaniem, tak skrzywiona osobowość będzie trudna (niemożliwa?) do skorygowania. W jednej brei zmiesza się psychoza, krew, otępienie. Ale namiętności tu nie uświadczymy. Tylko chłód, jak w muzyce zespołu Rheingold.

Reżyser Eckhart Schmidt nie popada jednak w taką obsesję jak bohaterka dramatu. Tutaj wszystko jest doskonale skalkulowane. Reżyserowi nie zależy na czystym szokowaniu. Chodzi mu raczej o przekazanie informacji o tym, że ślepe uwielbienie może prowadzić do najbardziej ekstremalnych sytuacji. Przypadek Der Fan to przypadek skrajny, ale niekoniecznie niemożliwy. Szczególna jest tu więc początkowa atmosfera czegoś, co w gruncie rzeczy gros widzów (rodziców) może skwitować, że to jest wciąż niewinne. Ot, nastolatka z plakatami idola, listy, głupia miłość, przejdzie jej. Ale ten stan nie przechodzi, Simone brnie dalej.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 92 min
Gatunek: horror, dramat
Reżyseria: Eckhart Schmidt
Scenariusz: Eckhart Schmidt
Obsada: Désirée Nosbusch, Bodo Steiger, Joachim Fuchsberger
Zdjęcia: Bernd Heinl
Muzyka: Rheingold

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?