Creed III

Po seansie pełnometrażowego, reżyserskiego debiutu Michaela B. Jordana ciśnie się na usta jedno pytanie. Czy marka Creed nie ma już nic do zaoferowania, czy to po prostu kino bokserskie jako takie jest już mniej atrakcyjne? Nie chcę wychodzić z tematem „kiedyś to było”, bo tu raczej nie chodzi o boks jako sport, a raczej o pewną powtarzalność i zmęczenie materiału. A może jednak chodzi o Sly’a (jego brak), który napędzał to wszystko, dodawał uroku, a ze swoją charyzmą grał schematami, ale nam to absolutnie nie przeszkadzało? Nie można bowiem zarzucić wiele samemu Jordanowi, który jako reżyser nakręcił film bez potknięć. Bez potknięć, ale też bez ikry, bez polotu i bez większych emocji.

Creed III ma nawet ciekawy koncept, chociaż mam wrażenie, że z klisz wyciśnięto już naprawdę ostatnie soki. Gdy nie ma bowiem już żadnej opowieści do zamknięcia, wykorzystano wszelkie rodzinne koneksje to trzeba wymyślić jakąś traumę na nowo. Jak już powołano do życia traumę (wybaczcie, nie będę wracał do dwóch poprzednich części, żeby czytać między wierszami, czy aby na pewno nie było wzmianki o tych rewelacjach) w postaci przyjaciela z dzieciństwa, trzeba się z tym problemem uporać. Taką drogą poszli scenarzyści. Pokazali niepokornego młodego Adonisa, który trzymał się z niejakim Damianem, bokserską nadzieją z dzielnicy. I w momencie, gdy twórcy pokazali dramatyczne wydarzenia z wieku nastoletniego, my już wiemy, że panowie spotkają się w finale na ringu. To jest bowiem, w tym świecie, najlepsze miejsce do wyleczenia traumy. Nikt w to nie wątpił. To żaden spoiler i naprawdę trzeba by być wyjątkowo mało domyślnym, by nie załapać konwencji.

Standard ponad wszystko

Michael B. Jordan nie zrobił nic więcej ponad to, co musiał. Tylko przypakował ponad miarę, ale cała reszta to odhaczanie punktów. I ja wcale nie mam tego nikomu za złe, bo musi być trening, muszą być ćwiczenia, sparingi, dramat rodzinny, wyjście na prostą, walka, upadek i zwycięstwo. Trzy nutki z Billa Contiego na końcu to miły gest, ale nie uratował on Creeda III.

To kino średnie, z opowieścią skleconą w wieczór przy piwie i jest niestety niewiarygodne. Mamy tu niejako powrót do korzeni, bo szansę o tytuł znowu dostaje człowiek znikąd, ale wówczas, w 1976 roku jakoś łatwiej było w to uwierzyć, na tym tle była budowana cała historia, a teraz, w Creed III, to się po prostu stało w pięć minut. Oczywiście zadbano o stronę techniczną, walki bokserskie i praca kamery jest fantastyczna, czuć siłę ciosów, ale czegoś brak. Albo kogoś. Sami wiecie kogo.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 116
Gatunek: dramat, sportowy
Reżyseria: Michael B. Jordan
Scenariusz: Keenan Coogler, Zach Baylin, Ryan Coogler
Obsada: Michael B. Jordan, Jonathan Majors, Tessa Thompson, Wood Harris
Zdjęcia: Kramer Morgenthau
Muzyka: Joseph Shirley

Za seans dziękuję sieci kin.

Cinema City

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?