Elvis

Pomijając już cały techniczny kunszt Baza Luhrmanna (bo jest on dla mnie nie podważenia już od czasu mojej wizyty w kinie w 1996 roku na Romeo i Julii), to jego Elvis opowiada w zasadzie o bardzo przyziemnej sprawie. Pomnika króla nie da się już wznieść większego i wydawało się, że trudno będzie w tej kwestii opowiedzieć o czymś nowym. W inny sposób owszem, ale temat Elvisa, gwiazdy, która przynosi dochody po dziś dzień, zdaje się być wyeksploatowany. A jednak Luhrmann postanowił nakręcić film nie tylko o Elvisie, a głównie o toksycznym związku, który łączył go z menadżerem, niejakim „pułkownikiem” Tomem Parkerem. Nie znałem tej postaci, nie wiedziałem jaki miał wpływ na karierę i samą osobę króla. Domyślać się natomiast mogłem jak bardzo zgubne może mieć oddziaływanie menedżera na gwiazdora,

Wyciśnięty jak cytryna, tak powinien brzmieć tytuł mojego tekstu z wrażeniami po seansie, bo po prawdzie taką drogą poszedł Luhrmann. Pokazał niezwykle utalentowanego muzyka, rewolucjonistę na wielu polach, który jednocześnie inspirował i inspiruje po dziś dzień. Jego znaczenie na rozwój muzyki jest nieoceniony, ale i na branżę rozrywkową również. Tutaj natomiast pojawia się „pułkownik”, niby impresario, ale tak naprawdę nikczemny człowiek, który ma na uwadze tylko wynik finansowy. A jako, że ciążyły na Parkerze liczne długi, a i on sam był człowiekiem oddanym kilku przynajmniej żądzom, ważne było dla niego źródło stałych dochodów.

Elvis to bardzo smutny film o artyście uwięzionym w klatce, którego dopadł menedżer, niezły sprzedawca, a głównie hochsztapler. Właśnie tak to wygląda z perspektywy twórcy, reżysera takich filmów jak Moulin RougeWielki Gatsby, czy wspomniany już Romeo i Julia. Gdyby przyszło zastanowić się nad poszczególnymi filmami Luhrmanna, to przewodzi nimi wątek, który nazwałbym „smutną miłością”. Podobnie jak poprzedni bohaterowie, tak i „filmowy” Elvis (zaznaczam „filmowy”, bo to przecież jedna z interpretacji jego życiorysu) wydaje się być mężczyzną, który gaśnie, gdy jest sam, bez ukochanej kobiety, muzyki, widzów, słuchaczy. Luhrmann prezentuje artystę, który żyje na scenie, ale nie jest w stanie rozwinąć skrzydeł. To (znowu) piękny okaz egzotycznego uwięzionego ptaka, którego ludzie kochają, wielbią nawet. Tej miłości starczyłoby na cały świat gdyby nie Parker. O tym opowiada Luhrmann.

Nie da się ukryć, że w odpowiednim momencie dopadł Elvisa pułkownik. Niewinny, wrażliwy chłopak, bardzo naiwny, został przez sprzedawcę oczarowany. I nic w tym dziwnego, bo w rzeczy samej Parker narysował przed nim świat piękny, pełen blasku. Nie można powiedzieć, żeby czegoś brakowało Elvisowi, bo kasa płynęła równo i pod stałym ciśnieniem. Ten zakochany w muzyce chłopak miał jednak swoje marzenia, chociaż Luhrmann w żaden sposób nie pokazuje gwiazdora w złym świetle. Ot, miał liczne słabości, był lekomanem, dużo pił, wdawał się w romanse, pod koniec życia wyglądał już niezbyt wyjściowo. Ale serce do muzyki biło najdłużej i można było się wzruszyć tym, że niezależnie od tego w jak mocnym uścisku by Elvis nie był, piosenka zawsze była poza tą klatką. Parker nie miał takiej mocy, by zamknąć pieśń i włożyć reklamę (a pewnie by chciał) jakiegoś produktu pomiędzy wersy. Tu tkwiła wolność artysty. w tekstach, muzyce, wizerunku. On sam przyspawany do jednego miejsca tkwił tam i osuwał się w stronę mrocznych czeluści. Parker (genialny Tom Hanks) bez umiaru korzystał, a sam nigdy (co najciekawsze w tym filmie) nie zdradził się przed widzem, chociaż to z jego perspektywy opowiadana jest historia. My swoje wiemy, a Parker brnął z tym swoim „chciałem jak najlepiej”.
Trudno się u Luhrmanna przyczepić do czegokolwiek, a już na pewno nic nie można zarzucić stronie formalnej, bo jakość utrzymuje twórca na stałym najwyższym poziomie. Całość buzuje od energii, kolorów, szaleństwa i pasji do muzyki, nie tylko, co najważniejsze, do muzyki Elvisa. Elvis to dzieło przemyślane, aktorzy wspaniale dobrani, Austin Butler poradził sobie z ciężarem legendy wspaniale. To świetny film i do ponownego oglądania i do ponownego odsłuchu, a muzyka Elvisa, mam nadzieję, ponownie zagości w kilku domach. Ja nigdy do wielkich fanów nie należałem (oprócz wiadomego szacunku, miłości wielkiej nigdy nie czułem), ale po seansie Elvis kilka razy wypełnił przestrzeń muzyczną w moim domu.
Patryk Karwowski

Czas trwania: 159 min
Gatunek: dramat, muzyczny
Reżyseria: Baz Luhrmann
Scenariusz: Baz Luhrmann, Sam Bromell, Craig Pearce, Jeremy Doner
Obsada: Austin Butler, Tom Hanks, Olivia DeJonge, Helen Thomson, Richard Roxburgh, Kelvin Harrison Jr., David Wenham, Kodi Smit-McPhee
Zdjęcia: Mandy Walker
Muzyka: Elliott Wheeler

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?

FILM ZNAJDZIECIE W OFERCIE GALAPAGOS