The Fifth Cord

W ruch idzie szpulowa taśma. Słyszymy złowieszczy głos mężczyzny. To głos pełen pasji, w pełni świadomy wypowiadanych słów. „Mam zamiar kogoś zabić. Zabić jakiegoś człowieka, jak to łatwo powiedzieć. Już czuję się jak przestępca. Myślałem nad tym przez kilka tygodni, a teraz postanowiłem zrealizować ten podły plan. Czuję się szczęśliwy i zrelaksowany. Ciekawe czy nie będę rozczarowany. Myślę, że nie. Już nie mogę się doczekać. Na samą myśl o tym czuję podniecenie. Ile siły potrzebne jest do uduszenia człowieka?”. W trakcie „odsłuchu”, z widokiem najprawdopodobniej z oczu mordercy spacerujemy po lokalu, w którym trwa sylwestrowa impreza. Znamienite towarzystwo hucznie obchodzi ostatni dzień w roku. Wszyscy (prawie) bawią się doskonale. Zmieniamy perspektywę, reżyser przechodzi już do klasycznego prowadzenia akcji. Przy głośnej muzyce kamera łapie w obiektyw kolejnych uczestników imprezy. Jedni tańczą, inni siedzą, ona tłumi smutek i gniew. Porusza się o kulach, więc cały wieczór spędza na sofie. Ktoś się przytula do tajemniczej kobiety, inny gość jest wyraźnie niezadowolony z tego faktu. Jest jeszcze mężczyzna, który najwyraźniej najlepiej bawi się z butelką. To Andrea Bild, dziennikarz, który ostatnimi czasy przed pisaniem stawia picie i otwarte związki. Trudno powiedzieć, co złożyło się na tę sytuację. Może się wypalił? Może chodzi tu o wspomnienie jakiejś kobiety? A może już dawno nie miał w zanadrzu intrygującego i mocnego tematu, który trzymałby go w ryzach i napędzał do działania? Jeżeli chodzi o to ostatnie, to już niedługo ta sytuacja się zmieni.

Jeden z gości imprezy sylwestrowej zostaje napadnięty, gdy zmierza samotnie do domu. Sprawca zostaje jednak spłoszony. Poturbowany ląduje w szpitalu. Druga osoba, również uczestniczka zabawy, nie miała już tyle szczęścia. Zostaje uduszona i zrzucona w dół klatki schodowej. Co ich łączy? Każda z ofiar była w tym samym miejscu w ostatnim dniu roku i każdą z nich znał Andrea Bild, który ma kiepskie alibi. Bild, który zdaje się, że poczuł wiatr w żagle rozpoczyna śledztwo na własną rękę. To jest rzecz jasna utrudnione. Na karku ma gliniarzy, w domu niepewną sytuację, a i do butelki trzeba co jakiś czas zajrzeć…

O filmach giallo często pisze się, że są stylowe. To prawda, włoscy operatorzy i reżyserzy przykładali wielką uwagę do sfery wizualnej. Jednak Luigi Bazzoni (był to jego trzeci pełnometrażowy film przy skromnej skądinąd filmografii) miał na pokładzie Vittorio Storaro i przymiotnik „stylowy” wypada zmienić na „plastycznie olśniewający”. Sfera wizualna bowiem w The Fifth Cord wygląda spektakularnie. Kunszt autora zdjęć można poznać po tym, że nie odpuścił przy żadnej sekwencji i każda scena wygląda na przemyślaną, a kilkanaście z nich jest co najmniej niezwykłych. To był wspaniały okres dla Storaro. W 1970 roku współpracował z Dario Argento przy Ptaku o kryształowym upierzeniu, a chwilę przed The Fifth Cord zdążył jeszcze złożyć swój podpis przy Konformiście i Strategii pająka Bernarda Bertolucciego. Każdy kto widział Konformistę i omawiane tutaj The Fifth Cord, wie, że oba obrazy mają wiele wspólnego. Niektóre ze scen, wykorzystanie światła i kolorów wyda się Wam jakby znajome. A już rok później Storaro ponownie przyjmie zaproszenie Bertolucciego, tym razem do Ostatniego tanga w Paryżu. Jednocześnie przyznam, że tym razem mniej wyjątkowo oddziaływała na mnie muzyka maestra Ennio Morricone. Być może przytłoczony zdjęciami i wciągającą fabułą zwracałem mniejszą uwagę na muzykę. Ta (fabuła) natomiast prezentuje się na tle innych giallo dość klasycznie, chociaż na myśl przyszły mi tutaj (gdy wziąć pod uwagę pewien schemat osaczonego bohatera i wciąganie go w krąg podejrzanych, ale również kilka innych aspektów jak atmosfera) późniejsze obrazy Briana De Palmy.

Podróż dziennikarza drogą kolejnych adresów i poszukiwanie sprawcy (odkrycie tożsamości zostawili twórcy, jak w najlepszym szlagierze, na ostatnie minuty seansu) ociera się o wrażenia niemal hipnotyzujące widza. Część z tych poszlak i wątków nigdy nie zostanie rozwiązana, ale u Bazzoniego przemawia na korzyść, jak wizyta w domu uciech, gdzie erotyczne show oglądane jest podczas palenia opium.

Luigi Bazzoni utrzymał napięcie i dostarczył sporo emocji. Sprawca atakuje najczęściej z widoku pierwszej osoby, a Andrea Bild raz za razem jest coraz bardziej zakłopotany. Gdzie się nie pojawia z miejsca staje się podejrzanym, bo potyka się niemalże o ofiary. Nie zwróciłem się jednak przeciw niemu (a wydaje mi się, że twórcom zależało, by widzowie mieli pewne wątpliwości). Franco Nero w tej roli wypada bowiem bardzo sympatycznie (ale też naturalnie i przekonująco). Jest pewny siebie i bardzo charyzmatyczny. Jego „przesłuchania” przy jednoczesnym policzkowaniu otwartą dłonią to czysty żywioł i wskazywałyby raczej na zaprawionego w bojach gliniarza niż na dziennikarza. Luigi Bazzoni utrzymuje uwagę do końca, odsuwa się od brutalnych giallo, ale jednocześnie potrafi wzniecić gwałtowny pożar jak przy ostatnich scenach, gdy morderca zamierza się na dziecko. Zaskakuje przy tym tytule niezwykła jego dojrzałość. Giallo, które utrzymane jest w poważnym tonie, nie wpada ani razu w groteskę czy rubaszny ton. Często ponure, tajemnicze, klimatyczne i z pewnością jedno z lepiej „wyglądających” z żółtego nurtu.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 92 min
Gatunek: giallo
Reżyseria: Luigi Bazzoni
Scenariusz: David McDonald Devine (powieść), Mario di Nardo, Mario Fanelli, Luigi Bazzoni
Obsada: Franco Nero, Silvia Monti, Wolfgang Preiss, Ira von Fürstenberg
Zdjęcia: Vittorio Storaro
Muzyka: Ennio Morricone