We were strangers

To ten film, który według Priscilli Johnson McMillan, autorki biografii Lee Harveya Oswalda, zabójca Kennedy’ego oglądał niedługo przed zamachem i zrobił na nim wielkie wrażenie. Tyle słowem wstępu, żeby zwrócić uwagę na jeden z tych niedocenionych obrazów w filmografii Johna Hustona. Napisać również trzeba, że sam fakt, iż We were strangers powstał, zakrawało na niemały cud w epoce Josepha McCarthy’ego i czarnej listy Hollywood. Wprawdzie jeden z odtwórców głównej roli, John Garfield został umieszczony na liście dopiero w 1951 roku (w broszurze Red Channels), ale i tak wyprodukowanie filmu traktującego o rewolucyjnym zrywie na Kubie powinno wiązać się z licznymi problemami. Powstanie filmu przebiegało jednak spokojnie, John Huston natomiast udowodnił, że potrafi, nawet przy tak palącym temacie, wyważyć racje i przedstawić w takim samym świetle zwolenników i przeciwników „siłowych” rozwiązań. We were strangers miał jednak szansę powstać przede wszystkim dlatego, że Huston wyczuwając nastoje polityczne w USA założył firmę produkcyjną Horizon Films, która sfinansowała film. Dzięki temu też obraz można nazwać w pełni autorskim.

Reżyser nie mógł wprawdzie uciec (i pewnie nie chciał, bo to temat przewodni We were strangers) od motywu, który napędzał akcję. Film opowiada więc o próbie zamachu na Gerardo Machado, polityku, bohaterze wojny o niepodległość z Hiszpanią, który zapisał się przede wszystkim na kartach historii jako dyktator z Kuby. W 1933 roku w centrum wydarzeń znajduje się grupa osób próbująca zmienić losy kraju. Stanowią cały możliwy przekrój ówczesnego społeczeństwa i twórcy dają tym samym przekaz widzowi o nastrojach jakie wtenczas panowały. Plan uwikłanych w wydarzenia bohaterów, trzeba przyznać, był w swoim założeniu świetny, ale moralnie nastręczał wielu problemów. Kilku kolaborujących ze sobą mieszkańców Kuby, którzy kochają gorącą wyspę, podejmuje desperackie kroki po tym jak każdego z nich bezpośrednio dotknął reżim. Tak jak Chinę Valdes (Jennifer Jones), której brat został zabity przez szefa tajnej policji, Arieta (Pedro Armendáriz). W tajnej komórce China zakochuje się w Tony’m Fennerze (John Garfield), Amerykaninie kubańskiego pochodzenia, który stoi za przygotowaniami do zamachu. Zamachowcy mają zamiar zrobić podkop pod synagogą jednego z politycznych adwersarzy, by w czasie obrządków wysadzić w powietrze zebranych żałobników. Zakładają, że na uroczystościach zbiorą się wszyscy najważniejsi oficjele, włącznie z prezydentem, ale nie wykluczają też niewinnych ofiar, nawet znajomych. To cena rewolucji, mówią. Łamią się jednak inni.

John Huston pozostawia więc komentarz widzowi. To uczciwe zagranie zważywszy na przebieg całego filmu i finał, który łączy się bezpośrednio z wydarzeniami historycznymi. Nie jest to jednak film bez wad. Według mnie nie sprostała swojej roli Jennifer Jones, która nie była w stanie zaprezentować dramatu i tragicznej sytuacji zebranych wokół planu. Widać to tym bardziej, że partneruje jej świetny w tym filmie John Garfield, zaangażowany zresztą żywo w produkcję filmową, a który to prywatnie prezentował podobny jak John Huston światopogląd. Warto oczywiście We were strangers zobaczyć głównie ze względu na temat, próbę przedstawienia losów kilku bohaterów, którzy we własnej ojczyźnie mogą czuć się obco (do czego nawiązuje sam tytuł).

6/10 - niezły

Czas trwania: 106 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: John Huston
Scenariusz: Peter Viertel, John Huston, Robert Sylvester (powieść)
Obsada: Jennifer Jones, John Garfield, Pedro Armendáriz, Gilbert Roland, Ramon Novarro
Zdjęcia: Russell Metty
Muzyka: George Antheil