Linia śmierci

Ci, którzy mieli do czynienia z Linią śmierci, horrorem będącym koprodukcją brytyjsko – amerykańską, wiedzą doskonale co mam na myśli pisząc, że jest to film specyficzny. Jednak przede wszystkim Linia śmierci to horror, a odpowiedzialnym za jego powstanie był Gary Sherman. Amerykański filmowiec, który kilka lat później nakręcił Martwego i pogrzebanego, w roku 1972 dopiero debiutował. I jest to rzeczywiście debiut o tyle zaskakująco dobry, co osobliwy.

Na pierwszym planie stoi miejska legenda o stacji Russell Square i kompani budowlanej, która zbankrutowała pod koniec XIX wieku, a na domiar złego zbiegło się to z zawaleniem się tuneli. Firma nie miała pieniędzy na akcję ratunkową, zaniechano więc próby ratowania pracowników. Jako tło dla horroru ta historia sprawdza się wyśmienicie. Otóż grupa uwięzionych mężczyzn i kobiet przez kolejne dekady jakoś sobie radziła pożerając się nawzajem, kopulując, wydając na świat potomstwo. Byli skazani na zagładę przez lichą dietę, kiepskie oświetlenie, słaby dostęp do medykamentów. Ostatecznie ocalała ostatnia para, a w pełni sił, jeden osobnik. Jest zrozpaczony, bo jego miłość, może matka, może siostra, kobieta dzieląca łoże i kuchnię jest w stanie agonalnym, więc ukochany dwoi się i troi, by dostarczyć świeżego pokarmu.

Tutaj następuje właściwa akcja, bo mężczyzna (chyba) wypuszcza się coraz odważniej i od jakiegoś czasu podbiera uczciwych mieszkańców z peronu. Pech chciał, że jednym z posiłków jest członek rządu. Ciało znajduje para studentów hipisów, a do akcji włącza się policja z inspektorem Calhounem na czele. Wkracza szybko wspomniany osobliwy ton, bo obsadzony w roli policjanta Donald Pleasence show wprawdzie kradnie, ale nijak nie pasuje (teoretycznie) do podjętego tu gatunku. Jego Calhoun jest irytujący, pyskaty, pewny siebie, arogancki, szowinistyczny, przede wszystkim bezbłędnie komiczny i skłamałbym gdybym napisał, że przez to odrzuca od seansu. Wręcz przeciwnie, jest w tej postaci jakiś magnetyzm, coś co sprawia, że jako fachowcowi ufamy mu. Towarzyszy mu sierżant Rogers (Norman Rossington, polskim widzom znany z komediowej serii filmów Carry on), który dzielnie przyjmuje wszystkie docinki, a w epizodzie pojawia się Christopher Lee (jako pracownik biura MI5), który na angaż zgodził się główne ze względu na możliwość współpracy z Pleasencem (panowie, chociaż mają wspólną scenę, nigdy nie są ze względu na dramatyczną różnicę wzrostu zestawieni ze sobą w pozycji stojącej).

Specyficzny policyjny duet to nie jedyny „unikalny” element filmu. Rozgrywająca się akcja ma się nijak do śledztwa, którego praktycznie nie ma, bo to kończy się na nieustannym wzywaniu tych samych świadków, a o zejściu do tuneli aż do finału nie ma mowy. Warto przyjrzeć się Linii głębiej, gdzie zawarta jest krytyka różnic społecznych – członek establishmentu ginie w metrze, tam, gdzie znaleźć się nie powinien. Calhoun pyta zdziwiony „Dlaczego przedstawiciel władzy korzystał z transportu publicznego?”.

Tradycyjnie jest już od strony horroru. Na tym polu wygrywa złowieszczy klimat i kanibalistyczna aura złapana w długich sunących spokojnie ujęciach przygotowanych przez wybitnego operatora, nieżyjącego już Alexa Thomsona.

Linia śmierci wybija się na tle innych filmów grozy nakręconych we wczesnych latach 70. Połączenie kina policyjnego ze sporą domieszką brytyjskiego humoru, z kontrastującym obrazkami, które spływają obficie posoką (kilka ataków kanibala z metra powinno w pełni satysfakcjonować zwolenników makabrycznych sekwencji), stanowią o jego dziwnym, ale bez mała oryginalnym wydźwięku. Polecam!

7/10 - dobry

Czas trwania: 87 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Gary Sherman
Scenariusz: Gary Sherman, Ceri Jones
Obsada: Donald Pleasence, Norman Rossington, David Ladd, Christopher Lee
Zdjęcia: Alex Thomson
Muzyka: Wil Malone, Jeremy Rose