Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy

Karolak (Zdzisław Maklakiewicz) to przedstawiciel klasy robotniczej. Wyszedł z więzienia, kręci się wokół budki z piwem, jak wszyscy chwytający się pracy na jeden dzień koledzy głównego bohatera. Los Karolaka i jemu podobnych leży na sercu milicji obywatelskiej, która odpowiednim pismem chce zmusić opornych obywateli do pracy. Wysłani do pośredniaka, kręcą się przed budynkiem lub czekają wewnątrz aż ktoś ich do pracy zaprowadzi. Akcja Przyjęcia na dziesięć osób plus trzy zawiązuje się wokół przyjazdu kierownika (Leon Niemczyk) jednego z zakładów molochów. Przedsiębiorstwo kieruje zapotrzebowanie na dziesięciu chłopa do łopaty, a konkretnie do rozładowania dziesięciu wagonów z grysu skalnego przy afrykańskich temperaturach. Jakoś tak niemrawo dochodzi do niepisanej transakcji otwartej, po której dziesięciu w tym Karolak jedzie nie wiedząc za ile, chociaż zmęczeni są już przed pracą. Tak się dogadali, że nic nie wiedzieli, a oferowana kwota była co najmniej skąpa. No, ale przedsiębiorstwo postawiło się i wystawiło tytułowe przyjęcie na dziesięć osób plus trzy.

Na podstawie scenariusza Jana Himilsbacha (Himilsbach podkładał w filmie głos pod jednego z robotników) powstał z jednej strony bardzo naturalistyczny, komiczny w wymowie, ale też przyziemny obraz o gorzkim wydźwięku stanowiący pewien rysopis klasy robotniczej i strony nią zawiadującej. Ekipa spod pośredniaka trochę chce pracować, ale w sumie to raczej nie, a najlepiej, żeby coś zarobić, ale do pracy już nie iść. A kierownictwo też idzie po najmniejszej linii oporu, czyli ofiaruje dużo i suto, ale tylko w słowach, bo przecież to wszystko dla dobra ogółu, dla państwa, dla dzieci i wnuków. A przyjęcie najlepiej brzmi tylko w nazwie, bo sama impreza to butelka, bułka i pomarańcza na stole plus podarunki, czyli kalendarz, książka, budzik… rzeczy, które po pijaku zostawia się na przystanku autobusowym.

Co by nie mówić o tych dwóch stronach (robotnicy i kierownictwo), to ostatecznie każdy był zadowolony! Panowie się napili, dostali nic nie warte fanty, a przedsiębiorstwo miało rozładowane wagony. W świetnym, paradokumentalnym stylu z jak zwykle brawurowym Maklakiewiczem poznajmy ludzi od „roboty”. W szczery sposób, bez koloryzowania jest i śmiesznie i w rzeczy samej gorzko. Taki zabawny, a w gruncie rzeczy mało zabawny film. Ten dokumentalizm i prawda ekranu doprowadziła do tego, że film został wstrzymany przez cenzurę, a szerszej publiczności został pokazany w roku 1980. Polecam.

Czas trwania: 54 min
Gatunek: komedia, dramat
Reżyseria: Jerzy Gruza
Scenariusz: Jan Himilsbach
Obsada: Zdzisław Maklakiewicz, Leon Niemczyk, Olgierd Łukaszewicz, Wiesław Dymny
Muzyka: Jerzy Matuszkiewicz
Zdjęcia: Antoni Nurzyński