Buffalo ’66

Nie śmiałbym polecić w ciemno Buffalo ’66 nieznajomemu. Z seansem było tak jak z potrawą, którą jadłem po raz pierwszy w życiu. Smak był dziwny i trudny do zdefiniowania, trochę gorzki i cierpki, ale wykończony wyjątkową słodyczą. To tylko potwierdza fakt, że kino wciąż potrafi zaskakiwać i wcale nie trzeba czekać na coś nowego, a wystarczy pogrzebać w starych rzeczach, tutaj jak się okazuje w nie aż tak starych. I chociaż Buffalo ’66 z 1998 roku okazał się wyjątkowo oryginalnym, to jednak na pierwszy rzut oka siermiężnym doznaniem.

Za realizację zabrał się Vincent Gallo, model, aktor, kompozytor, człowiek orkiestra, który para się wszystkim, co mieści się w „artystycznych” widełkach. Jeżeli już miałbym powiązać z czymś film, to najwięcej znalazłbym tu z poetyki Wima Wendersa z lat 70. zmieszanej z celebrowaniem potłuczonej niezaradności od Larry’ego Clarka. Najchętniej natomiast ochrzciłbym dzieło Vincenta Gallo mianem surowej i szpetnej baśni z przedmieść.

Za podstawę posłużyła opowieść o życiowym nieudaczniku Billym Brownie, który wychodzi z mamra. Przesiedział tam pięć lat za nic, a w zasadzie „odpracował” w ten sposób dług, który zaciągnął od bukmachera i podstawił się za winnego w innej sprawie. Ot, taka przysługa. Buffalo ’66 to jego kilkanaście godzin po wyjściu i uprowadzenie dziewczyny (Layla – Christina Ricci), która ma robić za jego żonę na pokaz przed rodzicami (dom rodzinny to jeden z przystanków Billy’ego), a cała droga prowadzi do zemsty za odsiadkę. Ale najlepsze jest to, że w swoim popapranym, pokrętnym myśleniu Billy wcale nie chce się mścić na lichwie (tutaj gościnnie Mickey Rourke)…

Buffalo ’66 jest jedyny w swoim rodzaju. Trudny do opisania, warty zobaczenia, prawie jak eksperyment, ale z jasną i przejrzystą fabułą. Wypełniony muzyką skomponowaną przez reżysera, ale również kawałkami zespołu King Crimson i Yes.

A gdzie tu ta dziwność, o której piszę? Przede wszystkim w realizacji, w której czujesz zupełnie niewprawną rękę twórcy, który na co dzień robi tyle rzeczy, że zapewne nie ma oka do kopiowania stylów. Jest przez to Buffalo ’66 bardzo eklektyczny, oderwany od wszystkiego wokół, tak jakby reżyser bawił się formą łącząc feeryczną estetykę z rynsztokiem. Obie rzeczy doskonale współgrają kreując razem świat jednolity, chociaż bardzo nieprzystępny. Nie pomaga w tym (w przystępności) główny bohater, grany rzecz jasna przez Vincenta Gallo. Jest odpychającym krętaczem, wulgarny, krzykliwy, z głową wypełnioną chaosem dnia poprzedniego. Tym bardziej dziwi cały czas reakcja Layli, która odnajduje w nim coś magnetycznego!

Być może film wypadł tak naturalnie, a Gallo tak przekonująco, bo był po prostu sobą? Niepokojące są bowiem doniesienia, które się czyta przy okazji historii z produkcji. Filmu nie polubili aktorzy, którzy w nim grali, a nawet weszli na wojenną ścieżkę z Vincentem Gallo, który podobno był prawdziwym utrapieniem na planie filmowym. Nieobliczalny i apodyktyczny zraził do siebie Rosanne Arquette, Anjelice Huston i samą filmową partnerkę Christinę Ricci. Konflikty były również na linii reżyser – uznany operator Lance Acord, o którym Gallo wypowiadał się jako o człowieku bez własnego stylu. No cóż, może ta i inne historie, które nie ujrzały światła dziennego wpłynęły ostatecznie na to pokraczne, ale bardzo nęcące w swoim profilu dzieło?

Czas trwania: 110 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Vincent Gallo
Scenariusz: Vincent Gallo, Alison Bagnall
Obsada: Vincent Gallo, Christina Ricci, Ben Gazzara, Mickey Rourke, Rosanna Arquette, Anjelica Huston
Muzyka: Vincent Gallo
Zdjęcia: Lance Acord