Terror

W dobie efekciarstwa, często tanich fabularnych rozwiązań twórcy nakręcili rzecz klasycznego formatu, bardzo spokojną, a jednocześnie od początku dociskającą coraz głębiej w uczucie beznadziejnego losu marynarzy. Terror ani przez chwilę nie jest optymistyczny. W powieści potrafiły się znaleźć elementy dające nadzieję, chociaż być może wynikały one z wyobraźni czytelnika. Serial poprzez swoją realizację, wizualną oprawę, melodyczną linię, niemal jak swoistego pogrzebowego marszu, zaciska pętlę na każdym karku z osobna.

Terror to opowieść o wyprawie w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego. Dwa statki, HMS Terror i HMS Erebus utknęły w czasie nadciągającej zimy, a załogi będą musiały przetrwać głód, mróz i coś jeszcze…

Jest Terror trochę teatralny, ale w niczym nie pomniejsza to jego wartości. Teatralność czuć w realizacji, angielskich manierach, często w scenografii i bohaterach na tle krajobrazu, jak starający się utrzymać fason oficerowie w mundurach wśród lodowej, dojmującej pustki (troszkę inaczej ich sobie wyobrażałem przy takich, opisywanych przez Simmonsa warunkach). Terror ogląda się jak przygodową opowieść o ludziach, którzy podpisali na siebie wyrok. Wyjątkowo pozytywne wrażenie robi całe przygotowanie produkcji, od samych okrętów, czyli tego co zobaczymy na zewnątrz, po dbałość o ornamentykę i wszystkie detale (sztućce, wykończenie dekoracji, zdobione meble w kajutach oficerów). Również charakteryzacja samych uczestników wyprawy jest świetna, a idzie rzecz jasna za tym dobrze przeprowadzony casting. A tam, wśród aktorskiej braci, cała rzesza brytyjskich aktorów. Jared Harris jako kapitan Francis Crozier, Tobias Menzies jako James Fitzjames, Ciarán Hinds (akurat Irlandczyk) jako Sir John Franklin, czy Adam Nagaitis jako Cornelius Hickey. Każdy z nich i wszyscy inni doskonale oddali ducha czasów, maniery, serce morskich wilków. Zmiany względem powieści Dana Simmonsa (który pełnił tutaj funkcję również producenta wykonawczego) są znaczne, jeżeli chodzi o prowadzenie fabuły i przedstawiane wydarzenia.

Pierwowzór literacki (o którym jeszcze wspomnę) cechowało niespieszne, acz konsekwentne przedstawianie bohaterów, którzy osuwali się w kierunku własnych cieni. Simmons idealnie prowadził akcję i krok po kroku zbliżał się do finału ani przez chwilę nie zmieniając tempa, co rusz wyprowadzając mocniejsze ciosy w kierunku załogi. W serialu czuć niestety, że telewizyjny format dziesięciu odcinków wymaga sporych skrótów. Nie ma więc moich ulubionych książkowych fragmentów (a które być powinny, nawet w tych czterech odcinkach). Nie czuć też horroru, który na kartach powieści był namacalny. W serialu, jest to trochę obdarte z tajemnicy. Tak jakby twórcy wybierali kilka konkretnych wydarzeń nie pokazując drogi do nich. Akcja jest więc pospieszna (porównując do materiału literackiego, nigdy sama z siebie) i brakuje czasu na wykończenie z ikrą. Ale mimo wszystko udostępniony mi fragment serii w pełni satysfakcjonuje. Kręcony na Węgrzech Terror to bardziej serial przygodowy (na razie), niż serial grozy (chociaż środki formalne wskazują na coś innego). Nie czuć też tego przejmującego zimna na statku, a bądź co bądź jako czytelnik pamiętam doskonale tą nieciekawą sytuację w obrębie drewnianych izb, mało zresztą przytulnych. Na szczęście, atmosfera na zewnątrz i inscenizacja tamtych lodowatych warunków jest świetna.

Kupuję produkcję z wszystkimi jej minusami. Książka pomogła dopowiedzieć nastrój, ale i niestety przez to poczułem się nieco rozdrażniony kilkoma odstępstwami (jednak i zadowolony dodatkowymi elementami). Mam nadzieję, że skoro producenci pozbawili serial tylu książkowych rozdziałów, chcą w kolejnych odcinkach przyspieszyć akcję i wykończyć ją porządnym mięchem. Średnia z czterech odcinków to ocena dobra ze wskazaniem na „chciałbym więcej”.

Premiera serialu 5 kwietnia. Za wcześniejszą możliwość obejrzenia serialu dziękuję platformie:

7/10 - dobry