Xoco #01

Nowy Jork 1921 roku, zima, czas Wielkiego Kryzysu. Puste spojrzenia, przemoc, brutalizacja życiowych aspektów. Tam, na obrzeżach snu i jawy zbierają się różne szumowiny. Mają swoje zakony, kulty, grupy które zrzeszają tych, którzy sądzą że jest to idealny moment, by otworzyć szczelinę między światami. To głupcy, którzy igrają z ogniem.

To jest bardzo dobry komiks, szorstki noir z lovecraftowskim oddechem na karku. Xoco rozpoczyna się jak thriller dreszczowiec. Zostaje dokonana okrutna zbrodnia na starym antykwariuszu, policja wydaje się być bezradna. Do sprawy wrócimy po 10 latach i zostajemy od razu wtrąceni w chaotyczny bieg wydarzeń.

Pierwsze strony albumu Xoco (to wydanie łączy dwa tomy z wszystkich czterech, pierwszy ukazał się w 1994 roku) uderzają nas imponującą warstwą graficzną. Francuski ilustrator Olivier Ledroit (rocznik 1969) wrzucił nas od razu w klimat, który pozostanie niezmienny do ostatnich stron.

Xoco #01Xoco to komiks mroczny i ponury.

Nowy Jork u Ledroita to mrok, parszywa pogoda, ciemne barwy. Tła delikatnie przenikają w architekturę, przybrudzone twarze, pieczołowicie oddane faktury materiałów (oświetlenie tychże!), to wszystko może przyprawić o zawrót głowy. Ledroit nie odpuszcza na żadnej planszy. Cieniowanie, ale także pomysły na przedstawienie akcji w filmowy sposób (włącznie z zastosowaniem patentów z filmowego montażu) to majstersztyk. Oryginalne perspektywy, różne tryby patrzenia na akcje, rybie oko, widok z lotu ptaka, ale także pomysły na rysunki z ujęciami przez szereg różnych materiałów (odbicie w czajniku, wizjer, odbicia w gałkach ocznych). To jest wizualne szaleństwo. Nawet w samych przejściach pomiędzy kadrami Ledroit ucieka się do tych filmowych trików znanych ze stołu montażowego gdy ujęcia się łączą i przenikają wzajemnie.

Ale przy tym samym imponującym stylu w dużych rysunkach widać mankamenty, gdy Ledroit jest zmuszony do zmieszczenia się z ilustracjami w ciasnych małych kadrach. To go przytłacza, tam radzi sobie gorzej, miejsca jest za mało na jego talent.

Ilustracje są imponujące, Olivier Ledroit to prawdziwy artysta.

Fabularnie nie chciałbym za wiele zdradzać z intrygi. Dość napisać, że francuski scenarzysta Thomas Mosdi pisze sprawnie, ale intryga przypomina ten ogród porośnięty gęstymi krzakami. Tak, ciężko się czasem przebić przez wątki, bez ostrej maczety się nie obejdzie. Dodatkowo Mosdi bierze na warsztat sporo mitologii, są indiańscy szamani, pojawiają się azteckie bóstwa i to wszystko w starciu z nowojorską policją.

Przypomina to trochę album Winter Queen (przynajmniej jeżeli chodzi o połączenie różnych realiów). Jednak Mosdi wkracza odważniej niż Fernando Dagnino (scenarzysta i rysownik Winter Queen) na pole symboliki. Świat Xoco, to świat pełen bólu, przemocy i grozy. Mosdi dokłada ciężary, nie sili się też na balans, zawsze jest ponuro i bez humoru. Pod tym względem, dla niektórych czytelników, ten album może się okazać nawet za bardzo przygnębiający. Po lekturze komiksu miałem nieodparte wrażenie, że mógłby świetnie działać jako podwójna lektura z Manitou Grahama Mastertona. To tylko przebłysk, albo po prostu małe życzenie, żeby taki duet, czyli Olivier Ledroit i Thomas Mosdi, za Manitou się zabrali.

Patryk Karwowski

Scenariusz: Thomas Mosdi
Rysunki: Olivier Ledroit
Tłumaczenie: Jacek Bartecki
Opracowanie językowe i korekta: Izabela Rutkowska
Ilość stron: 128
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Scream Comics
Format: 165 x 235 mm

KOMIKS UDOSTĘPNIONY PRZEZ WYDAWCĘ. ZNAJDZIESZ GO NA PÓŁKACH

Scream Comics