Mamy listopad, a ja już obejrzałem najgorszy film w tym roku. To dobry prognostyk przed następnymi seansami, bo naprawdę nie sądzę żeby ktoś pobił w tym względzie Dana Trachtenberga.
Zwiastunem tego, co najgorsze dla mojego seansu mogły być puszczane już reklamy przed projekcją. Oto przed filmem o Predatorze mogłem zobaczyć nadchodzące produkcje, czyli kolejnego Avatara (najgorzej) i drugą część Zwierzogrodu. Naprawdę, nie mam nic do Zwierzogrodu, ale zapewne rozumiecie o co mi chodzi. O ten ustalony z góry poziom kategorii wiekowej dla widzów, którzy za chwile zmierzą się z najgroźniejszym łowcą z kosmosu.
Predator, kumpel do bicia, maskotka z zestawu.
Zapomnijcie zatem o Predatorze z 1987 roku, o kolejnych również. Nawet ten Prey (który przecież mi się podobał), teraz wydaje się być wybitny. Co tam Prey! Tak naprawdę zatęskniłem za Predatorem z 2018 roku. Shane Black miał jednak serce serce do postaci. A tutaj? Wybili zęby mordercy z kosmosu, sprowadzili na dziką planetę (nie najgorzej), dali do pomocy syntetyka z Weyland-Yutani (czyli łączymy uniwersum i dodajemy kolejne produkty do koszyka), ale przede wszystkim wypchali ekran pluszakami (Happy Meal, dzień dobry).
Mamy więc zlepek wszystkiego, na co nie chciałem trafić w blockbuserze. Z reguły jest tak, że o takich filmach nie piszę, przerywam po kwadransie, a czytelnik nawet nie zdaje sobie sprawy ile filmów zaczynam i przerywam. Ale tutaj było jednak kino, a ja kina nie zwykłem opuszczać. I dostałem ciąg wszystkich niefortunnych wyborów, które w różnych konfiguracjach mogliśmy oglądać już latami. Jar Jar Binksa, Groota i innych, a Predator ze swoim honorowym kodeksem i partnerką, czyli skróconym o nogi syntetykiem przemierza niezbyt gościnną krainę w poszukiwaniu upragnionego trofeum. Samemu Predatorowi to brakowało tylko kucyka do kompletu.
Żenujący zlepek infantylnych gagów. Nie widać nawet potencjału.
Miałem przygotowanych wiele zabawnych (zabawnych moim zdaniem) wstępów do tego filmu. Przez chwilę miałem wrażenie, że uczestniczę nawet w jakimś pokazie konsoli nowej generacji. Oczywiście ktoś zawsze może stwierdzić, że powinienem sobie zdawać sprawę, z czym się wiąże kategoria wiekowa PG-13. Następnym razem spróbuję zwrócić baczniej na to uwagę.
Liczyłem pewnie na coś z emocjami, z nastrojem, a tymczasem co kwadrans byłem atakowany kolejnymi zabawkami. Tak, jakbym przeglądał katalog z nowymi dziecięcymi używkami. Nie dla mnie. Infantylny humor, żenujące sekwencje na podobieństwo interaktywnych filmików z gry wideo, w których za pomocą przycisku puszczamy sekwencję i wydaje nam się, że mamy jakiś wpływ na akcję. I pomyśleć, że Dan Trachtenberg debiutowałem wspaniałym Cloverfield Lane 10.
Gatunek: akcja, sci-fi
Reżyseria: Dan Trachtenberg
Scenariusz: Patrick Aison
Obsada: Elle Fanning, Dimitrius Schuster-Koloamatangi
Zdjęcia: Jeff Cutter
Muzyka: Sarah Schachner, Benjamin Wallfisch


