Predator

Pierwszy przyleciał w 1987 r., kolejny w 1997 r. (czas akcji Predatora 2 z 1990 roku), o czym przypomina jedna z postaci w Predatorze Shane’a Blacka. I na tym słusznie zatrzymano się w trakcie seansu ze wspominkami (i jawnymi nawiązaniami), bo chociaż Predators Nimróda Antala z 2010 roku swoje momenty miał, nie zyskał ogólnej sympatii fanów. O dwóch częściach Alien vs Predator nie wypada nawet wspominać. Shane Black, który w tym roku przedstawił światu kolejny sequel, wypełnił to zadanie z połowicznym sukcesem. Jego Predator ma dobry scenariusz, świetną ekipę, dialogi są zabawne, akcja wartka, gorzej z kilkoma (żeby tylko!) pomysłami, kompletnie niezrozumiałymi, wręcz cudacznymi.

Predator znowu więc przylatuje, a planeta Ziemia staje się jego areną walki. Ponownie jest myśliwym, który próbuje udowodnić całej galaktyce kto stoi na szczycie pokarmowego łańcucha. Próbuje przeszkodzić mu komandos Quinn McKenna (Boyd Holbrook), a po drodze dokooptowuje się banda byłych wojaków ze szpitala dla weteranów, piękna pani naukowiec i dzieciak Quinna z autyzmem, który w pięć minut rozgryza język obcych. Powiesz: „głupie i niedorzeczne”, ale to mimo wszystko trzyma się kupy i gdyby twórcy zachowali umiar i ciągnęli opowieść nie dokładając na siłę kolejnych „niespodzianek” (jest ich niestety całkiem sporo, pojawiają się nagle, co ciekawe, po pierwszym „wow”, szybko przychodzi „wtf”), wyszłaby z tego bardzo dobra kontynuacja.

Świetne i szybkie jest zawiązanie akcji i spięcie kilku głównych wątków w mocną nić fabularną, a kolejne sceny łączą logicznie losy bohaterów. Wszystko wiąże oczywiście postać drapieżnika, któremu przyświeca jeden cel, znaleźć swoje gadżety.
Reżyser Shane Black, który grał w Predatorze z 1987 roku jednego z komandosów, zdaje się doskonale rozumieć jakie atuty stały za filmem Johna McTiernana. Wprawdzie nie miał już szans na taką ikonę kina akcji jaką jest Arnold Schwarzenegger, ale wciąż wiedział, że casting w tym filmie to podstawa. Nie zawodzi nikt z ekipy, która walczy z predatorem, a każdy jest na swój sposób charakterystyczny i potrafi być w niewymuszony sposób zabawny. Przez te dwie godziny seansu można wybrać swojego faworyta, tak jak każdy z widzów miał swojego ulubieńca w części pierwszej. To duży plus, niezaprzeczalny atut i rzecz (razem z aktorstwem), która potrafi udźwignąć nierówną całość. Nie zawodzi również sam predator, kosmita, który wygląda tak samo paskudnie jak 30 lat temu. Ponownie jest wojownikiem doskonałym, który potyczkę traktuje jak rozgrywkę, w której musi się sprawdzić.
Predator Shane’a Blacka nie jest blockbusterem doskonałym, ale potrafi mile zaskoczyć zorientowanego w serii widza. „You’re One Ugly Motherfucker!” powraca w zmienionej, pasującej do sytuacji formie, usłyszcie znany wam motyw muzyczny, a obcy jest takim samym brutalnym rzeźnikiem, jak ze swoich najlepszych momentów. Predator, gdy trzeba jest więc brutalny, a aktorzy doskonale wczuli się w klimat przegiętego sci-fi. Shane Black nie wykorzystał jednak w pełni swojej szansy. Ostatecznie stworzył niezłego akcyjniaka przeciążonego nadmiarem męczących atrakcji. I ciężko mi wyobrazić sobie widza, który z niektórych wybryków byłby zadowolony.
Za seans dziękuję sieci kin

7/10 - dobry

Czas trwania: 107 min
Gatunek: sci-fi, akcja
Reżyseria: Shane Black
Scenariusz: Fred Dekker, Shane Black, Jim Thomas, John Thomas
Obsada: Boyd Holbrook, Trevante Rhodes, Jacob Tremblay, Thomas Jane
Muzyka: Henry Jackman
Zdjęcia: Larry Fong