Miałem to szczęście (tak mi się wydaję), że przed seansem filmu Pod skórą czytałem literacki pierwowzór Michela Fabera (wydany u nas w przekładzie Macieja Świerkockiego). Zbudowałem więc sobie niejako obraz filmu mając na uwadzę to, że reżyser Jonathan Glazer podejdzie do fabuły w inny sposób. Książka i film wyciągają na powierzchnię inne motywy, choć w centralnym punkcie zawsze będzie ona, przedstawicielka pozaziemskiej rasy.
Film Glazera na pewno jest subtelniejszy. Gdyby widz na kilka minut odwrócił wzrok od ekranu, mógłby nawet nie zauważyć tych tajemniczych świateł z kosmicznego spodka. Ta sama subtelność pozwala moim zdaniem na głębszą analizę materiału. Może tu chodzić o to, że Michael Faber był bardziej brutalny, choć to przecież wciąż doskonała powieść, mocna i taka, która podejmuje ważne kwestie.
Pod skórą Glazera to opowieść o samotności i zadaniu, które potrafi zmienić. Kobieta (Scarlett Johansson) krąży po chłodnym Glasgow, szarobure przestrzenie zlewają się z szaro burymi twarzami. Na początku. W tej ludzkiej masie kobieta robi rekonesans, wychwytuje, a później wyłapuje jednostki. To mężczyźni, którzy zwabieni jej urodą podążają za nią, najpierw do samochodu, później do tajemniczego domostwa. Co się dalej z nimi dzieje? Oszczędzono tego widzom w trakcie seansu, w książce Faber wykładał sprawę jasno. Ale dla filmowej fabuły nie jest to istotne.
Intymny, spokojny, z potężną siłą pod filmową skórą.
Na początku najważniejszą kwestią jest ten przejmujący chłód, który można wiązać (na początku) z osobowością kobiety. Czy przebywając w (teoretycznie) niegościnnym środowisku, jesteśmy w stanie odnaleźć coś ciekawego, coś co nas zaintryguje? To zawsze może urosnąć, kobieta się zmienia, chce nas, ludzi, poznać.
I to jest ta siła filmu Glazera. Głęboko humanitarny utwór opowiada o ludzkości, która owszem, powinna być skazana jako rasa na pracę w kamieniołomach (może nie na wieczność, jednak swoje za uszami mamy), ale nie sposób przecież ot tak zmazać wszystkich naszych wspaniałych cech i tego, co stworzyliśmy dookoła. Potrafimy też szczerze się uśmiechnąć, podnieść z ziemi, objąć ramieniem. Poruszające są te fragmenty, gdy kobieta chce coś poczuć, doświadczać, spożywać, ale jako istota z obcego świata, prawdopodobnie, nigdy nie będzie mogła. Ale spokojnie, obraz Glazera jest na tyle pojemny, że historia działa również jako metafora o próbie wyjścia z traumy. Spróbujcie spojrzeć na bohaterkę, nie jak na kosmitkę, ale jak na kobietę, która doświadczyła czegoś podłego, upokarzającego.
W swojej kategorii pojemnych sci-fi to film wybitny.
Jako film o kryzysie tożsamości, czy też po prostu o próbie poszukiwania własnego jestestwa kameralne kino sci-fi jawi się jako dzieło kompletne w swojej próbie przekazania istotnych wątków. Mamy tu bowiem wszystko, co potrzebne, by wejść, zobaczyć i zrozumieć przesłanie. To nie jest aż taki nieprzystępny film, jak mogłoby się wydawać. Jego leniwe tempo czemuś służy, jego beznamiętna aura, też ma na celu przedstawienie jałowej intymnej sfery kobiety. To są bardzo dramatyczne kwestie, te wszystkie momenty gdy ona, jako istota (jeszcze i prawdopodobnie nigdy ludzka) na swój sposób cierpi. Próba zrozumienia tych wszystkich stanów odróżnia nas (powinno!) od innych gatunków. Z drugiej strony pomimo tego, że większość potrafi rozmawiać, wykazać empatię, analizować, to wciąż ktoś może podbiec i wystraszony kontaktem z czymś nowym, a przede wszystkim „innym” (w swoim ograniczonym rozumieniu) oblać benzyną i podpalić.
Pod skórą to jeden z bardziej intrygujących i niepokojących sci-fi, które udało się nakręcić w historii kina. Porusza, hipnotyzuje, przez raptem dwie godziny potrafi opowiedzieć więcej o rasie ludzkiej niż kilka sezonów filmów dokumentalnych.
Gatunek: sci-fi
Reżyseria: Jonathan Glazer
Scenariusz: Walter Campbell, Jonathan Glazer
Obsada: Scarlett Johansson, Jeremy McWilliams
Zdjęcia: Daniel Landin
Muzyka: Mica Levi

