Mroki średniowiecza? Nie do końca. Komiks Rycerz Psi Łeb to ten przykład lekkiej przygody z czasów, gdy siła oręża oraz umiejętności fechtunku stanowiły o wartości rycerza. W tej swojej lekkości komiks nie wchodzi jednak na pole zgrywy, czy groteski. To album o tyle zajmujący, że demistyfikuje rycerski etos i przedstawia się nader wiarygodnie. Oczywiście rycerskość istnieje w albumie, ale ci którzy chcieliby żyć w zgodzie z kodeksem i zasadami jawią się jako ci naiwni (choć zarazem uroczo poczciwi).
Bohaterami są młodzi i odważni rycerze, którzy parają się walką na turniejach. Bez wielkich sztandarów za plecami, bez całej rzeszy giermków przy boku i rozłożystych namiotów ciągniętych przez juczne konie.
Rycerskość, słowo wyświechtane ale potrzebne.
Josselin i Jehan po prawdzie ledwo wiążą koniec z koniec. Umiejętności mają duże, a marzenia jeszcze większe. W pierwszej księdze za cel postawili sobie pokonanie Czarnego Rycerza, aktualnego mistrza na lokalnych turniejach. Towarzyszy im wierny giermek, sprawny project manager tego całego przedsięwzięcia. Acha, najważniejsze, rycerz Jehan to kobieta. Nie ma szans rozpoznać jej prawdziwej płci, wszak na turniejach, przez kolczugi, hełmy, tarcze, przezierają tylko twarde spojrzenia śmiałków.
Nie znamy dokładnych ram czasowych, chociaż po wzmiankach między innymi o Ludwiku Grubym można wnioskować, że akcja rozgrywa się w XII wieku. Jednak bardziej istotne od umiejscowienia wydarzeń z albumu w konkretnych latach jest to, że jest to czas, gdy turnieje rycerskie były na porządku dziennym. Rozwinęły się do tego stopnia, że sukces zwycięzcy mógł iść dwutorowo. Josselin na przykład jest tym naiwnym mężczyzną wierzącym w rycerski honor. Zwycięstwo dla niego to wspinanie się po szczeblach rycerskiego szacunku. Marzy o wielkich czynach i o tym, by jego herb srebrnej krokwi był rozpoznawalny. Jehan patrzy na to trochę inaczej. Zwycięstwo owszem, ale przede wszystkim trzeba się utrzymać. A i tak właściwą partię kart rozgrywają giermkowie…
Rycerz Psi Łeb to piękne kolory, czyste kadry, delikatna kreska.
Najważniejsze bowiem są tu kulisy (najważniejsze fabularnie). Na pierwszym planie są oczywiście pojedynki. Twórczy duet, czyli Vincent Brugeas (scenariusz) oraz Ronan Toulhoat (ilustracje) podnieśli dynamikę na wyższy poziom (wciąż mam w pamięci ich świetny komiks Król rozpustników). Istotne jest to, że pojedynki są zmontowane w kadrach bardzo żywiołowo, walka jest agresywna, nie ma tu żadnych dialogów. I słusznie, wygrywa w tych sekwencjach realizm. Finał to miecz przy gardle przeciwnika i triumfalne wykrzyczenie słowa „okup!”. To ten moment, gdy pokonany musi zapłacić i to ten moment, gdy rycerze de facto zarabiają.
Główne wątki i motywy, które rozkręcają narracje to wspomniane kulisy, gierki, układy, zakłady, wszystko to, co dzieje się pod wieczór, gdy rycerze odpoczywają i liżą rany.
Świetna przygoda, która przypomina w swoim awanturniczym ujęciu niedoceniony film Obłędny rycerz. Żywe kolory z minimalnym cieniowaniem, charakterna mimika, mocne grymasy. Komiks, który rozgrywa się ze swoją akcją w kilku raptem miejscach bardzo wciąga, bo autorzy stworzyli tu fajną poranioną (życiowo) ekipę, która uzupełnia się na drodze do chwały. Rycerskość, ta dosłowna, ale i ta w przenośni jest urocza i bezpretensjonalna. Bez większego napięcia, ale na pewno czytamy z dużym zaangażowaniem.
Tytuł oryginału: Tête de chien, livre 1
Rysunki: Ronan Toulhoat
Scenariusz: Vincent Brugeas
Kolory: Yoann Guillo
Tłumaczenie: Jakub Syty
Redakcja: Izabela Rutkowska
Korekta: Izabela Rutkowska
Skład: Piotr Margol
Ilość stron: 168
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Lost In Time
Format: 215 x 290 mm

