Biały lotos – sezon trzeci

Tak, pierwszy i drugi sezon były lepsze niż trzeci. Ta kwestię mamy już za sobą. Jednak o ile pierwszy i drugi były bardzo dobre, to trzeci jest po prostu dobry. To porządna telewizyjna robota i wciąż płynie w kierunku obranego przez twórców kursu. Moim zdaniem jednak, trochę z tego kursu zbacza.

Pierwszy i drugi sezon były też nieco bardziej szalone, frywolne i czasem groteskowo satyryczne (to plus), trzeci jest bardziej mroczny, spokojniejszy, napięcie kumuluje się i uderza dopiero w finale. Jednak przede wszystkim najnowsza produkcja wypada miejscami bardzo poważnie, daleko od zgrywy. Tym razem Biały Lotos potrafi być prawdziwie smutny i prawdziwie uczciwy, gdy szczerze opowiada o uczuciach. Pewnie takie momenty były i w poprzednich odsłonach, jednak wspominając oba, mam w pamięci tylko te szalone momenty.

Biały lotos - sezon trzeciElity na wywczasie, czyli tsunami wciąż groźne.

Miałem tę przyjemność oglądać osiem epizodów z trzeciego sezonu w jednym ciągu, choć dalekie to było od tak zwanego binge-watching. Dawkowałem sobie po dwa lub trzy odcinki dziennie. I moim zdaniem, tutaj miałem przewagę nad widzami, którzy musieli czekać na epizody w cyklu tygodniowym.

Trzeci sezon Białego Lotosu to Tajlandia. Akcja rozgrywa się w pięknym hotelu, do którego dotarli bohaterowie przyszłych dramatów i tragedii. Dowiedzą się tutaj wiele o sobie, przyjemna przygoda będzie świadectwem ich prawdziwej natury i oczywiście nie wszyscy wrócą z tego urlopu. Każdy natomiast będzie miał okazję zrzucić maskę, albo być chociażby o krok od tego.

Biały Lotos tym razem nieco spokojniejszy i mroczny.

Zaskoczenie? Głównie w tym, o czym pisałem, dodaniem tej mrocznej aury, która przyświecała kilku wątkom. Cała reszta to szlagier włącznie z nabijaniem się z nowobogackiej elity, która zawsze patrzy na lewą część w restauracyjnych menu, czyli tam gdzie widnieją nazwy potraw, a nie ich ceny.

Biały lotos - sezon trzeci

Pięknie sfotografowany, z doskonałymi wyborami muzycznymi dotyka wielu współczesnych bolączek. Część jest mocno naświetlona, niektóre przemykają mimochodem. Po prawdzie z Białym Lotosem jest tak, że każdy widz może skupić się na innym motywie, dostrzeże przytyki i naigrywanie się z innych zachowań, sytuacji geopolitycznej, aspektów społecznych. Te motywy, które dla mnie wychodzą na pierwszy plan to głównie sprawa tożsamości, również związanej z próbą okiełznania własnej męskości i tego, co sama męskość w ogóle znaczy we współczesnym świecie. Czy może być to tożsame z siłą, pozycją? A może chodzi o kontrolę własnych pragnień? Tutaj padają takie pytania i mam wrażenie, że również odpowiedzi. Poza tym jest klasycznie, czyli jasna informacja o wartości pieniądza, która ma się nijak do tego, jak w rzeczy samej potrafi być kruche życie. W serialu niczym lejtmotyw powracają fale uderzające w linie brzegową. Co oznaczają? W zasadzie mogą oznaczać wszystko, włącznie z nadciągającym tsunami, które, jak wiadomo, za nic ma sobie to, na jakim szczeblu w życiowej hierarchii stoimy.

Tutaj, w tej warstwie społecznej, niejakiego oderwania od „zwykłych problemów” wciąż możemy upatrywać serialowe clue. Kaprysy, osobliwe życzenia, przerost wypoczynkowej formy nad treścią i istotą relaksu jako takiego. Twórcy uprawiają ten rodzaj nienachalnego roastu, ale nie puszczają śmiechu z taśmy. Śmiejesz się z tego, co jesteś w stanie dostrzec.

Patryk Karwowski
Czas trwania: 54 – 77 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Mike White
Scenariusz: Mike White
Obsada: Leslie Bibb, Carrie Coon, Walton Goggins, Sarah Catherine Hook, Jason Isaacs, Patrick Schwarzenegger, Michelle Monaghan
Zdjęcia: Ben Kutchins
Muzyka: Cristóbal Tapia de Veer