Od początku reżyserskiej kariery było wiadomo, że James Gunn będzie mówił po swojemu. To znaczy wciąż stoi po stronie mainstreamu, ale wyróżnia się na tle innych reżyserów. Pełnometrażowy debiut Robale był hołdem dla jego ulubionych horrorów i świetnym rozrywkowym kinem. Robali nie można było oglądać inaczej niż z przymrużeniem oka. Tak samo trzeba patrzeć na tych kilka następnych filmów Gunna.
Tak samo trzeba oglądać Supermana. To wciąż Strażnicy galaktyki, tylko w innych kostiumach. To ten sam język kina, zabawny, w pełnym zrozumieniu kultury komiksu i w pełnym zrozumieniu idei stojącej za powołaniem do życia Supermana. Obrońca ludzkości, na początku głównie amerykańskiego narodu, prawy, bez skazy. Dobry chłopak był i mało pił, tak o nim myślę.
Stary dobry Gunn. Bez zmian. Nic nowego.
To będzie krótki tekst, który pochwali tytułu za to, że dostarczył sporo frajdy. To wyjście do kina było jak wyjście do lunaparku i przebieganie od atrakcji do atrakcji. Ponownie, jak zwykle, w Strażnikach galaktyki. Czy to samo bieganie nie spłaszczyło co nieco filmowej materii?
Przy moim odbiorze filmów superbohaterskich jest tak, że mam ich serdecznie dość i nie widziałem ostatnich kilkunastu wysokobudżetowych (z wyjątkiem lub dwoma). Są infantylne (wciąż czuję rozstrój żołądka po Deadpool & Wolverine). Z drugiej strony, te najbardziej „poważne”, te które superbohaterskość sprzedają jako niezwykły ciężar i ich formalizm wchodzi na pole patetycznych eposów, też potrafią być męczące. Nie przeczę, swego czasu wystawiałem bardzo dobre oceny tym i tym. Ale człowiek się zmienia, kubki smakowe też mogą się zmienić, widz ma w pewnym momencie dosyć i ze zdziwieniem spogląda na swoje „był super” sprzed dziesięciu lat.
Superman wciąż na swoim miejscu. Puszcza szlagiery, walczy o ludzkość.
A James Gunn stoi gdzieś pośrodku, ale bliżej zgrywy. W swoim Supermanie od początku akcentuje, że nie będzie tu ani ponuro, ani infantylnie. To będzie ta sama podobna rozrywka, co w poprzednich filmach Gunna. Superman z 2025 roku stoi bardzo blisko Supermana z 1978 roku. Zarówno Richard Donner jak i Christopher Reeve byliby zadowoleni z tej wersji. To podobna stylistyka. Gdyby Donner miał takie możliwości realizacyjne i dostępną taką technikę, kręciłby podobnie.
Zatem dla fanów Strażników galaktyki (ostatni raz wspominam, obiecuję) to pozycja obowiązkowa. Te same zagrywki, podobny humor, tylko kostiumy inne. A przekaz? Przekaz jest podany na dłoni, geopolityka i współczesny układ sił jest dla Gunna istotny. To wszystko jest zaznaczone i serce jak zwykle bije po właściwej stronie. Niestety nie ma z nami Supermana, nie ma żadnego innego superbohatera. Wszystko musimy załatwić sami.
Zabawny, ze świetnymi gościnnymi występami bohaterów, na których chętnie bym zerknął w komiksowej wersji (Mr. Terrific!). Z całą masą akcji, dobrych zagrywek popkulturowych i nieśmiertelnymi już postaciami ma drugim i trzecim planie. I genialny Nicholas Hoult!
Gatunek: akcja
Reżyseria: James Gunn
Scenariusz: James Gunn
Obsada: David Corenswet, Rachel Brosnahan, Nicholas Hoult, Edi Gathegi, Anthony Carrigan, Nathan Fillion, Isabela Merced
Zdjęcia: Henry Braham
Muzyka: John Murphy, David Fleming


