Prawdę każdy zna, słodycz czasem zęby ma.
Niesamowite. Drugi pełnometrażowy film Neila Jordana (wciąż nie widziałem debiutu, czyli filmu Angel z 1982 roku), a nakręcony z taką odwagą i w dosłownym uwielbieniu baśni o Czerwonym Kapturku.
Ta sama postać, która została powołana do życia przez Charles’a Perraulta w 1697 roku miała już wiele wcieleń. Od tych zupełnie niewinnych, po najbardziej mroczne. Wersja Jordana wpisuje się w gatunkową grozę, wyrasta z najbardziej drapieżnej warstwy z jej baśniowych epizodów. A nawet więcej, bo wykorzystując postać Czerwonego Kapturka Neil Jordan powołał do życia całą watahę wilków. Jego Towarzystwo wilków to już nie tylko pojedynczy wygłodniały i sprytny drapieżnik. Jest ich więcej i wcale nie trzeba ich szukać w lesie.
To opowieść upiorna. W centrum wydarzeń jest 13-letnia Rosaleen, która ma sen o swojej siostrze rozszarpanej przez wilki. Czyżby to był tylko sen? Z pomocą przychodzi babcia, ale historia którą opowiada starsza kobieta na pewno nie uspokoi serduszka nastolatki. Rzecz idzie bowiem o wydarzenia związane ludźmi, którzy przemieniają się w wilkołaki.
Nigdy nie ufaj mężczyźnie ze zrośniętymi brwiami.
Chociaż Towarzystwo wilków jest oparte na historii Czerwonego Kapturka, to sam scenariusz został napisany przez Angele Carter (do spółki z Neilem Jordanem) na podstawie jej własnego opowiadania ze zbioru The Bloody Chamber and Other Stories (zbiór został wydany w 1970 roku). Carter jako przedstawicielka realizmu magicznego często wykorzystywała w swoich utworach baśnie i legendy. Jako autorka związana z ruchami feministycznymi nierzadko wypełniała swoją prozę takimi treściami. I widać to również w Towarzystwie wilków.
Natomiast Neil Jordan ubrał mroczną baśń w najlepsze filmowe szaty. Wyjątkowe jest to, że w tej opowieści dostajemy de facto kilka historii. Babcia głównej bohaterki to niezwykła bajarka. Nasiadówki u niej kończą się opowiadaniem bajek, które, jak się okazuje, mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Mamy więc kilka takich historii, które są ściśle powiązane z tą dziewczyną w czerwonej pelerynie, wyjątkowo bez koszyka.
Towarzystwo wilków to piękna i drapieżna filmowa baśń.
Gdy ogląda się Towarzystwo wilków pierwsze co zwraca uwagę to niesamowita baśniowa aura. Zasługa w tym specjalistów od scenografii i od charakteryzacji. To właśnie tutaj wspomniana oprawa idealnie współgra z historią. Nieco teatralny ton wymuszony przez dekoracje budowane w Shepperton Studios dodaje potrzebnego uroku. Scenografie są przez to fantastyczne, żywe, wypełnione detalami. Przypominają te wykreowane w takich filmach jak Ciemny kryształ, czy Labirynt (oba w reżyserii Jima Hensona). I gdy w tym nastroju oglądamy film, można rzeczywiście uciec myślami do wspomnianych obrazów. Ale nic z tego, bo Towarzystwo wilków szybko strąca widza z bezpiecznej pozycji. Przez pierwsze 30 minut odbieramy film jako bezpieczną, choć lekko mroczną baśń. Po upływie tego czasu Neil Jordan przypomina nam, po co się tutaj spotkaliśmy. To Towarzystwo wilków moi mili, w końcu na scenę wchodzą wilkołaki. W pięknym przykładzie zastosowania efektów praktycznych będziemy świadkami świetnej metamorfozy, która zaczyna się zdzieraniem skóry przez delikwenta, który niechybnie w wilkołaka się przeobrazi.
Taki to jest właśnie film. Niby zatopiony w legendach, podaniach, z bagażem który niesie na plecach Czerwony Kapturek, a zaraz po tym jest tym horrorem ze strącaniem głów, wyciem i przepięknym przemarszem wilków. Wyjątkowy, kiczowaty, doskonały w swojej rozdygotanej harmonii pomiędzy bajką, a grozą.
Czas trwania: 95 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Neil Jordan
Scenariusz: Angela Carter, Neil Jordan
Obsada: Angela Lansbury, David Warner, Micha Bergese, Sarah Patterson
Zdjęcia: Bryan Loftus
Muzyka: George Fenton