Kowboj Bebop: Pukając do nieba bram

Dla Bebopa i jego ekipy to sprawa jakich wiele, dla nas, widzów, to coś więcej niż krótka przygoda. Serial liczył sobie 26 epizodów (premierę zaliczył w kwietniu 1998 roku), każdy odcinek trwał średnio 25 minut. Szybka forma, szybka akcja, bez możliwości (w większym stopniu) rozwijania wątków pobocznych. Wszystko na plus, rzecz kultowa, każdy epizod to dzieło sztuki na kilku poziomach, fabularnym, muzycznym, graficznym i narracyjnym. To było (jest!) coś szalonego, anime z pogranicza kilku gatunków. Twórcy pożenili sci-fi z westernem, kryminałem. Unikat. Pełen metraż zyskał większy budżet, odbiło się to w znaczący sposób na detalach w rysunkach i animacjach. Dwie godziny z kowbojem Bebopem to czysta rozkosz.

Kowboj Bebop: Pukając do nieba bramDetale, tło, cały krajobraz to wciąż Kowboj Bebop zwrócony twarzą w kierunku amerykańskiej popkultury. Fabuła koncentruje się na kolejnym zadaniu, którego podjęli się łowcy nagród. Tym razem chodzi o hakera, ale w trakcie pościgu za nim dochodzi do ataku na ludność cywilną przy użyciu broni biologicznej. Spike Spiegel ze swoimi dzielnymi druhami ustawiają nowe priorytety.

Kilku bohaterów, każdy tak samo ważny.

Kowboj Bebop: Pukając do nieba bram to jedna sprawa, ale kilka dróg rozwoju dla każdego bohatera. Każdy z nich, czyli Spiegel, Jet Black, Faye Valentine, nawet Ed idzie poniekąd własną ścieżką w kierunku rozwikłania zagadki.

Shin’ichirō Watanabe nie tylko wypuścił Bebopa podrasowanego wizualnie, ale mam wrażenie, że to taki Bebop w pigułce. Istotą jest ta drużyna wyrzutków, coś na kształt późniejszych Marvelowskich Strażników galaktyki. Gdy patrzy się z boku na taką zbieraninę, nic tu nie pasuje. Każdy chodzi swoimi drogami, mają inny pogląd na moralność, inne motywacje i zdecydowanie inne preferencje względem każdej jednej rzeczy. Reprezentują szereg przeciwieństw, ale dzięki temu doskonale się uzupełniają. Trudno im przebywać w jednym pomieszczeniu i to również w Pukając do nieba bram doskonale zaprezentowano. Wynika z tego cały stos komicznych gagów, ale zasada jest zawsze taka sama. Trudno im bez siebie żyć. Dbają o siebie, ratują się z opresji, pomagają sobie, ale gdy są ponownie przy jednym stole złorzeczą na siebie i prawią złośliwości. Jak w niejednej rodzinie.

Kowboj Bebop: Pukając do nieba bram

Pełny metraż, wszystko na plus.

Chociaż Kowboj Bebop: Pukając do nieba bram wyrósł z kultowego serialu, jest samodzielnym dziełem, produktem w żaden sposób nie odstającym od jakości, którą Shin’ichirō Watanabe prezentował w krótszych formatach. Dużo tu szczegółów, warstwa muzyczna jest przebogata, ponownie w jazzowych tonacjach, ale usłyszymy też sporo piosenek, potencjalnych radiowych hitów. Szybkie tempo, sporo napięcia, piękne wykonanie, ale też w wielu miejscach szorstka mroczna warstwa tej animacji. Mrok jest tu pożądany, Bebop tylko na tym zyskuje. Z jednej strony mamy przebogaty pełen złożonych szczegółów świat, który wypada w pozytywnych barwach, ale obok zawsze wyrasta coś czarnego i groźnego. Taki właśnie jest Kowboj Bebop: Pukając do nieba bram. Położony na granicy dwóch światów.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 115 min
Gatunek: akcja, anime
Reżyseria: Shinichirō Watanabe
Scenariusz: Keiko Nobumoto
Obsada: Kōichi Yamadera, Megumi Hayashibara, Unshō Ishizuka, Aoi Tada
Muzyka: Yoko Kanno
Zdjęcia: Yōichi Ōgami