Sly

Sylvester Stallone to filmowa ikona. O tym nikogo nie trzeba zapewniać. Czy dokument o naszym ukochanym herosie kina akcji musiał więc powstać? Dzisiaj nic już nie naruszy tego posągu, Sly nie musi martwić się o gorszy odbiór kolejnego filmu. Zrobił swoje, może bawić się pomysłami, przebierać w projektach. Niech działa jak najdłużej, jak Eastwood i inni, którzy poświęcili się kinu. Ale Sly w dokumencie o sobie samym mówi wiele ciekawych rzeczy. Mówi o tym, jak posługując się kinem rozmawiał ze światem, z fanami, ale też z rodziną.

Sly swoimi filmami mówił więc o sobie. Może to wydawać się dziwne, bo przecież setki, a nawet tysiące wywiadów prasowych i telewizyjnych powinno sporo powiedzieć o nim jako o człowieku. Być może, ale przecież wiecie doskonale, że niektóre rzeczy można przekazać tylko przez inne medium. Tak mają wrażliwcy. Wiersz, powieść, piosenka, właśnie film. Tak czasami skonstruowany jest człowiek, nie potrafi powiedzieć dosłownie i wprost o strachu, doznanej krzywdzie, marzeniach, obawach, miłości.

Sly, trudne dzieciństwo, ciągła walka.

SlySly to dokument o drodze na szczyt. To nie jest życiorys usłany różami, z pewnością to wiecie. Rozwód rodziców, a później życie z przemocowym ojcem, dramat  w rodzinie, to wszystko naznaczyło w dobitny sposób aktora. Twórcy skupiają się głównie na filmie Rocky i przez pryzmat tej opowieści, przez pryzmat głównego bohatera filmu opowiadają o jego ścieżce kariery, wzlotach i upadkach. Ale tych upadków za wiele nie było, Sly konsekwentnie budował własny pomnik. Jasne, większość ludzi kina, którzy grają, piszą, reżyserują chce się rozwijać, Sly też chciał, próbował na ten przykład komedii, co nie stało w parze ani z jego emploi, ani z samym jego charakterem. Bo życie Sly’a to ciągła walka, która wyszła z domu rodzinnego i o tym głównie jest dokument. Również o kinie, które oczywiście było i jest sposobem na życie, było okazją do wybicia się, zaistnienia i zarabiania pieniędzy. Co ciekawsze, to samo kino, a szczególnie seria Rocky jest dla Stallone’a formą autoterapii. I to jest motyw przewodni dokumentu Sly.

Filmowa biografia, ale jednak bez polotu.

Sly oferuje jednak dużo więcej niż tylko historię Stallone’a / Rockiego, choć pomija wiele innych kwestii, które przecież mogły być intrygujące (mogłoby być więcej o relacjach z synem, o pracy przy kilku filmach, więcej smaczków). Nie mogę jednak narzekać. Sly to również opowieść o rywalizacji z Arnoldem Schwarzeneggerem, wielkie nadzieje co do filmu Copland w ramach pracy z najlepszymi aktorami. Sly to też dużo ciekawostek, historii o tym jak aktor wpływał na scenariusze, jak improwizował i jak zmieniał zakończenia filmowe. To również pomyłki, co do wspomnianych komedii, czy też momenty, gdy jednak dawał z siebie dużo za dużo na filmowych planach, co skutkowało poważnymi wypadkami. Dzisiaj, tak jak napisałem na początku, Sly nie musi już niczego udowadniać. Nie musimy już wszystkiego oglądać, co wyszło spod jego ręki, albo oglądać każdego filmu w którym zagrał. Prawdopodobnie najlepsze ma już za sobą, a ja zawsze z przyjemnością zostanę przed telewizorem, gdy trafię na kolejną z rzędu powtórkę RamboCobryRockiego i innych. Dokument polecam nawet jeżeli jest wygładzony i prowadzony po prostej drodze.
Patryk Karwowski

Czas trwania: 95 min
Gatunek: dokumentalny
Reżyseria: Thom Zimny
Obsada: Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger, Quentin Tarantino, Frank Stallone
Muzyka: Tyler Strickland
Zdjęcia: Justin Kane