Phoenix

Kawał świni z tego detektywa Harry’ego. Pracuje w policji, ale „nigdy nie ufaj hazardziście” to właśnie o nim. Karty, wyścigi, zakłady o każdą jedną rzecz. Poza tym przesądy, trzymanie w kieszeni szczęśliwej zapalniczki. Życie Harry’ego to ciągła ruletka, bez odchodzenia od stołu. Ciągle w długach, ciągle w zeszycie u lichwiarzy. Jest winny pieniądze (już konkretne sumy) i by spłacić wierzycieli, stawia na kolejne pewniaki. Ale pewniaki nie są dla niego, zła passa go nie opuszcza. I nie słucha żadnej z dobrych rad, chociaż tych jest jak na lekarstwo. Najważniejszej rady też nie posłucha „jeżeli nie chcesz wdepnąć w gówno, musisz je ominąć”. A Harry bierze rozbieg i w to gówno wskakuje.

Mało jest filmów tak uczciwych i tak brutalnie szczerych jak Phoenix z 1998 roku w reżyserii Danny’ego Cannona. W jego Phoenix nigdy nie wzejdzie słońce, radosny uśmiech nie pojawi się na twarzach antybohaterów, a kiełkującą myśl o szczęśliwym zakończeniu wnet spotka ten sam los, co zapalonego papierosa wrzuconego do kałuży. Zwykło się pisać przy temacie udanych neo-noirów, że to obrazy „brudne i dojmujące”. Takie powinny być te najlepsze, bez cienia nadziei, pełne fatalizmu i z postaciami uwikłanymi w sytuacje, z których tylko śmierć może ich oswobodzić. I taki właśnie jest Phoenix, ale na to wszystko prezentuje świat, jak rzadko gdzie indziej, z zatartą granicą pomiędzy prawem i porządkiem, a kryminałem i zbrodnią. Cytowana Zbrodnia i kara Dostojewskiego brzmi tu niemal proroczo. Zbrodnie (mniejsze i większe) popełniają tu niemalże wszyscy, a i karę niechybnie otrzymają.

Danny Cannon, Brytyjczyk urodzony w Luton, mieście oddalonym od centrum Londynu o godzinę drogi zrobił bardzo wiele, by stworzyć w swoim trzecim pełnometrażowym obrazie (poprzednie to Amerykański łowca z Harveyem Keitelem i Sędzia Dredd z Sylvestrem Stallone) nieprzejednaną atmosferę beznadziei. Tu wszystko jest płynne, świat zbrodni przeplata się z ładem i porządkiem. Korupcja, prostytucja, lichwiarze, zdrady (w tym i małżeńskie), to wszystko rozgrywa się na porządku dziennym. Jednak Cannon jest rzetelny i szczery, nie przesadza, walka nie idzie tu o miliony, a o kilkanaście tysięcy długu. Cannon nie jest więc kolejnym twórcą, który przedstawia książąt i królów złodziei. Tu walka idzie o drobne, ale to przecież wystarczy by zarobić kulkę.

Phoenix jako miasto nie jest najpopularniejszym miejscem filmowej akcji na kinematograficznej mapie Ameryki. Przynajmniej nie jest popularnym miejscem z nazwy, bo kilka znamiennych produkcji tu powstało. Ot, chociażby kilka sekwencji Psychozy Hitchcocka, Arizona Junior braci Coen, Naciągacze Stephena Frearsa). Phoenix nie jest więc tak filmowo rozpoznawalne jak inne miasta, a jednak jako tło wydarzeń z filmu Cannona pasuje jak ulał. Kilka podłych knajp, bez większych dzielnic finansowych, ponure przedmieścia. Nic szczególnego, ale zbrodni i karze jest tu bardzo wygodnie. Jeżeli miałbym oceniać to mogę tylko wysoko aczkolwiek wiem, gdzie tkwi nie tyle problem filmu, co raczej jego słaby wśród widzów odbiór. Bo, umówmy się, Phoenix jest niedoceniony, a przecież oprócz atmosfery i dobrego scenariusza ma coś jeszcze, być może najważniejszego. To obsada czyni z Phoenix gracza pierwszoligowego, który jednak, również przez obsadę, jest uważany za gracza z ligi drugiej. Ray Liotta jest tutaj doskonały, a jego partnerzy w zbrodni, na dobre i częściej na złe, czyli Daniel Baldwin, Anthony LaPaglia i Jeremy Piven sprawiają, że ten film ma nie tylko powłokę w odcieniu neo-noir, ale również wnętrzności.

 

Patryk Karwowski

Czas trwania: 108 min
Gatunek: kryminał, neo-noir
Reżyseria: Danny Cannon
Scenariusz: Eddie Richey
Obsada: Ray Liotta, Anthony LaPaglia, Anjelica Huston, Daniel Baldwin, Jeremy Piven, Tom Noonan, Giancarlo Esposito
Zdjęcia: James L. Carter
Muzyka: Graeme Revell

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?