Chato

Chato, western rewizjonistyczny, kręcony w Almerii w Hiszpanii to również pierwszy wspólny film reżysera Michaela Winnera i aktora Charlesa Bronsona. To właśnie od Chato panowie rozpoczęli owocną współpracę. Efektem tejże są chociażby trzy części serii Życzenie śmierciChato nie wybija się szczególnie na tle filmografii Winnera, ale to również film, który i dzisiaj prezentuje tematy ważne, wciąż niestety świeże. Po prawdzie Chato znajduje się na rozciągniętej i mocno naprężonej linie pomiędzy eksploatacją, a zaangażowanym dramatem o rasizmie wobec rdzennych mieszkańców Ameryki. Winner stoi na tej linie i widać jak dygocze, jak niewiele brakuje by spadł. Utrzymuje się jednak na niej do końca.

Twórcy wskakują na właściwe tory już w pierwszej minucie i od razu niemalże wiemy jaka tonacja będzie przyświecać fabule. Oto sprowokowany Apacz (Charles Bronson) w saloonie musi dobyć broń. Trupem pada szeryf, sam się o to prosił. Stosował wobec Indianina niewybredne komentarze, ubliżał mu, groził, pierwszy wyciągnął broń, ale Chato i tak był szybszy. To czerwonoskóry, dzikus, krzyżówka psa i wilka (pada tam kwestia, że Chato jest pół-Indianinem), tak o nim mówią najczęściej ci, którzy ruszają w pościg. A jest ich całkiem sporo (ścigających zbiega) i to kolejny atut filmu Winnera. Na przykładzie tej kilkunastoosobowej zgrai kowbojów twórcy pokazują cały elementarz zachowań rasistowskich. To ludzie przepełnieni nienawiścią, którzy nawet przez ułamek sekundy nie myślą o procesie. Indianin ma być złapany i zgładzony. Wiemy jednak do kogo należy ziemia, ta ziemia. Oryginalny tytuł filmu, czyli Chato’s Land mówi nam już dużo o podłożu społecznym, które dla Winnera było ważne. To ziemia Indian, biali są tu obcy. Gdzieś do połowy filmu Chato jest jednak na tyle miłosierny, że jego działania ograniczają się do spowolnienia pościgu, ewentualnie zabicia wierzchowców, przekłucia bukłaków z wodą. Eksploatacja załącza się w drugiej połowie, wtedy przez drzwi wyważa kino zemsty, a Chato już nikogo ze swojej ziemi nie wypuści.

Ważne jest tu napiętnowanie konkretnych zachowań, ale twórcy na przykładzie kilku kowbojów pokazują też, że nie wszyscy są zepsuci. Dla tych zepsutych wszak ratunku już nie ma, ale już kilku innych chciałoby po prostu żyć życiem farmerów, sprawy kryminalne zostawić sądom, a nie tułać się po preriach. Ciekawym przypadkiem jest kapitan Quincey Whitmore (Jack Palance), który, gdy dowiaduje się o incydencie z szeryfem przywdziewa swój galowy strój i rusza zaprowadzić prawo i porządek. Ale kapitan szybko zdaje sobie sprawę, że to nie jest takie proste. Prosta była bitwa na polu, przy wtórze wystrzałów z armat. Gdy widzi zezwierzęcenie i brutalne zachowania swoich „współbraci” coś w nim powoli pęka. Nie tylko jednak Jack Palance i małomówny Charles Brosnon (gesty i spojrzenie robią więcej niż słowa) zaliczyli tu udane występy. W tym brudnym (brudnoszara sceneria, umorusane i brzydkie oblicza, ogorzałe twarze, a powinno się raczej napisać mordy i pyski), brutalnym, bardzo nawet chropawym westernie świetnie wypadli James Whitmore, Simon Oakland i Ralph Waite. Razem, w jednej zbieranie mienią się na stróżów prawa, a tak naprawdę to banda zbirów przemierzająca krainę nieprzyjazną i wyjałowioną.

Chato wygrywa więc swoją prostą opowieścią, w której w związku z ciągiem dramatycznych wydarzeń diametralnie zmienia się zachowanie głównego bohatera. W latach 70. szukano (i się doszukano) podtekstów antywojennych jakoby kowboje z Chato niczym żołnierze wojsk amerykańskich wdzierali się siłą na nie swoją ziemię (vide wojna Wietnamska). Plądrowali, zabijali, gwałcili. Spotkała ich za to kara, napotkali opór totalny. Tak jak na ziemi Chato.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 100 min
Gatunek: western
Reżyseria: Michael Winner
Scenariusz: Gerald Wilson
Obsada: Charles Bronson, Jack Palance, James Whitmore, Simon Oakland, Ralph Waite, Richard Jordan
Zdjęcia: Robert Paynter
Muzyka: Jerry Fielding

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?