Uncharted

Filmy nakręcone na podstawie gier komputerowych. Uwielbiamy je, prawda? To oczywiście jawna ironia, bo kino tego rodzaju, jak historia pokazuje, ma nikłe szanse na powodzenie. Jak byśmy bowiem nie ocenili dobrze niektórych składowych (muzyka w Mortal Kombat, obsada w Street Fighter), to te filmy po prostu są kiepskie. Na nic zda się nostalgia, bo gdy tylko pokusimy się o szczyptę obiektywizmu, ocena dramatycznie spada. I w tym całym przaśnym kurniku, w którym jest przecież Super Mario Bros z 1993 roku, czy Resident Evil z Millą Jovovich, Uncharted wypada nieźle. Jest bez ducha, bez wyraźnej barwy, ale gdy jednak wgramy sobie prawidła konwencji, nie sposób ocenić go jako filmu złego.

Nie znam całej serii gier, chociaż jako świeżo upieczony posiadacz konsoli w jedną część grałem, a nawet przeszedłem ją całą (Uncharted 4: Kres złodzieja). Tu też było moje pierwsze zdziwienie jako użytkownika konsoli, bo po przejściu całej gry miałem de facto tylko 18% ukończenia przygody, ale to opowieść na inną okazję. Niemniej bawiłem (bawiliśmy) się doskonale. Były emocje, a gra w swoim filmowym charakterze jest arcydziełem w tym gatunku. I gdy weźmie się pod uwagę wszystkie schematy, które twórcy musieli umieścić w blockbusterze, Uncharted jest w gruncie rzeczy taki, jaki powinien być. Trochę rzecz jasna szkoda tego mdłego wyrazu, ale z filmem tego typu musi być trochę jak z jedzeniem w przedszkolach. Niestety. Swoją drogą seans w kinie zaliczyłem z córkami (wersja z dubbingiem), wyszliśmy zadowoleni, a dzień później nawet co nieco pamiętaliśmy.

Uncharted opowiada o losach Nathana Drake’a, który jeszcze jako młokos dostaje szansę pracy z Victorem „Sully” Sullivanem. Sprawa zahacza o mapę Magellana, a nagrodą rzecz jasna może być skarb. Nie mam problemu z castingiem, a pisząc więcej, jestem nawet z wyboru aktorów zadowolony. Marky Mark to jeden z moich ekranowych kumpli od zawsze i w czymkolwiek by chłop nie wystąpił, ja zawsze powiem, że wypadł świetnie, a zawiedli wszyscy inni. Tom Holland także się sprawdził, widać fizyczne przygotowanie, no i chłopak pokusił się o machnięcie jednego muscle-upa (wejście siłowe na drążek), więc szacunek za to. Reszta obsady niestety ginie w ich cieniu i w zasadzie szkoda, bo jako równoważnik tego sympatycznego duetu (buddy movie i żarty międzypokoleniowe na plus), twórcy powinni postawić na drugim końcu kogoś, kto stanowi kwintesencje zła (Antonio Banderas nie ma już za grosz ikry). Przypomnę tylko o tym jadłospisie z przedszkoli – tu nie może być wyraźnych ostrych smaków, bo z tej michy jedzą wszyscy, od 10 do 100 lat.

Uncharted wypada więc nieźle jako kino przygodowe, ma dobre tempo, jest niedorzeczne i niemożliwe jako kino akcji, ale większość scen znalazłoby swoje miejsce w grze, wiec ponownie wszystko jest na swoim miejscu. Chłopaki się nie męczą skacząc po wyrzuconych z samolotu skrzyniach, nie łamią nóg spadając z wysokości i całkiem dobrze sobie radzą przyjmując kolejne razy na twarz. Jako kino przygodowe w swoim menu ma najważniejsze potrawy, włącznie z tymi niedającymi się wytłumaczyć wyjaśnieniami na temat rozwiązywania kolejnych zagadek. Zagadki, swoją drogą, w ogóle nie angażują, bo to czysty bełkot Są więc mapy, jakieś współrzędne, zagadki, które Magellan wymyślił setki lat temu, a teraz ktoś w mig je rozpracowuje. No i te tajne klucze, relikwie, skrytki. Cóż, co ciekawe, udały im się jednak zwroty akcji, bo i ja byłem raz czy dwa razy wyprowadzony w pole. A z całego filmu zapamiętam efektowny i nawet spektakularny finał. Czy może być coś piękniejszego niż statek piracki i skrzynia złota na finał? Ups, spoiler, ale przesady.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 116 min
Gatunek: przygodowy, akcja
Reżyseria: Ruben Fleischer
Scenariusz: Rafe Lee Judkins, Art Marcum, Matt Holloway
Obsada: Tom Holland, Mark Wahlberg, Sophia Ali, Tati Gabrielle, Antonio Banderas
Zdjęcia: Chung-hoon Chung
Muzyka: Ramin Djawadi

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?