Raging Fire

U Benny’ego Chana w kinie akcji w Hong-Kongu nic się nie zmieniło. W tej szafie grającej zagrano stary szlagier z lat 90. Ten sam, który namiętnie wybierali starzy mistrzowie pokroju Johna Woo. Jest więc dwójka przyjaciół, którzy stoją po dwóch stronach barykadach. Jeden to prawy gliniarz, drugi jest przestępcą. Przestępca też kiedyś nosił mundur, ale wskutek kilku źle podjętych decyzji (pochopnych, wymuszonych, jak zwał tak zwał) zaliczył odsiadkę z kilkoma innymi gliniarzami. Teraz przyszedł czas zemsty. Znacie dobrze tę piosenkę. Przyjaciele kilka razy miną się na ulicy, będzie pościg, jest i bomba z tykającym zegarem, a finał to scena przed ołtarzem, bynajmniej nie w garniturze i białej sukni, a przy akompaniamencie strzaskanych desek i łamanych kości.

To jednocześnie ostatni film Benny’ego Chana (reżyser nie doczekał efektu swojej pracy i zmarł jeszcze przed samą postprodukcją, wykończył go nowotwór), który raczył widzów „akcyjniakami” od lat 90., a najbardziej znane jego filmy to te z udziałem Jackiego Chana. Wspólnie nakręcili w 1998 roku Zgadnij, kim jestem? (tutaj Jackie Chan był współreżyserem), Nową policyjną opowieść w 2003 roku, Nianię w akcji z 2006 roku, natomiast w filmie Shaolin Benny’ego Chana z 2011 roku Jackie Chan zagrał już mniejszą rolę. Wracając jednak do Raging Fire (Nou Fo), który niejako kłania się hongkońskim klasykom to trzeba napisać, że seans dostarcza uciechy tylko połowicznie. Wabikiem, nie ukrywajmy, jest przede wszystkim udział Donniego Yena. Aktor, jeden z najlepszych moim zdaniem ekranowych fajterów miał w momencie kręcenia Raging Fire 56 lat. Sporo jak na ekwilibrystyczne sztuczki, których gwiazdor się podjął. Niemniej mówi się, że wiek to tylko liczba i patrząc na formę w jakiej Yen obecnie jest, wypada się z tym zgodzić. Oczywiście to nie jest ten sam Donnie Yen, którego mogliśmy podziwiać w starszych produkcjach (więcej tu strzelania niż kopania), ale widać, że mistrz daje z siebie wszystko (finał w kościele i bójka na wszystko). Cała reszta to montaż i sprytnie zaplanowane ujęcia.

Raging Fire to z jednej strony spójne policyjne kino akcji, z drugiej niestety niepotrzebne przegięcia w kierunku Bollywood. O ile bowiem kilka sekwencji jest rzeczywiście porządnie zrealizowanych (za chwilę przejdziemy do finału a’la strzelanina w Los Angeles w Gorączce Michaela Manna), a choreografia potrafi wywrzeć dobre wrażenie (Donnie Yen miał swój udział w reżyserii scen walki), to niektóre zapędy twórców by uatrakcyjnić momenty przedobrzyły lekko ten wywar. Na ten przykład kilka ujęć pościgów w samochodach zostało przekombinowanych, ale z drugiej strony ma to swój urok i można to wciąż wziąć w nawias hołdowania klasykom. Nie ma również sensu za długo rozwodzić się nad fabułą, ale trzeba nadmienić, że Raging Fire rzeczywiście potrafi przypomnieć o starych akcyjniakach, szczególnie osobom, które namiętnie oglądały kino gatunku z tego regionu. Nawiązując do kilku momentów, to trzeba wyróżnić scenę walki, gdy gliniarz prowadzi auto, a zbir jedzie na motorze (tak, obaj prowadzą pojazdy i walczą ze sobą!) i finał, czyli starcie grupy przestępców z policyjnymi siłami na zatłoczonych ulicach. Porównania do wspomnianej już Gorączki przychodzą automatycznie, a mi wypada tylko pochwalić twórców za ogromny zapał, by jak najbardziej zintensyfikować doznania u widza. Strzelaniny, granaty, wybuchy i pościgi wśród cywilów odsuwają na bok tych kilka słabszych momentów i czynią z Raging Fire dobry film.
Patryk Karwowski
Czas trwania: 126 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Benny Chan
Scenariusz: Benny Chan, Ryan Wai-Chun Ling, Yaoliang Tang
Obsada: Donnie Yen, Nicholas Tse, Lan Qin, Patrick Tam, Henry Prince Mak
Zdjęcia: Yuen Man Fung
Muzyka: Nicolas Errèra
PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?