Diuna

Gdy pojawiły się pierwsze wzmianki o premierze filmu Denisa Villeneuve’a szybko zabrałem się za lekturę powieści Franka Herberta. Pamiętam jak dziś, sopocka plaża, która robiła wówczas dla mnie za Arrakis, lipiec 2019 roku. Spieszyłem się, bo przecież ani kiniarze, ani Villeneuve czekać na mnie nie mieli. W 2020 roku świat zachłysnął się przyprawą z Wuhan i musieliśmy czekać aż do dnia dzisiejszego na sci-fi od Villeneuve’a, który do tej pory jeszcze mnie nie rozczarował. Jego Diuna jest monumentalna i wydaje mi się, że w większości przypadków, dla znających literacki pierwowzór, seans powinien być satysfakcjonujący. Ci sami czytelnicy, gdy już wiedzieli, że Diuna z 2021 roku będzie dotyczyła tylko połowy powieści, zdawali sobie sprawę, czego tu zabraknie. I ja wiedziałem, że Villeneuve uraczy nas filmem, w którym wszystko będzie musiało dokładnie wybrzmieć. To też jeden z zarzutów dla twórcy, który zaprezentował dzieło piękne, ale zdaniem niektórych, wyjątkowo nużące. Ja oczywiście zgodzić się z tym nie mogę, bo sci-fi Villeneuve’a to sci-fi staromodne, klasyczne nawet w rozumieniu Hollywood. Nie sztuką byłoby bowiem zadowolić tych najbardziej wygłodniałych zjadaczy blockbusterów. Był przecież odpowiedni budżet i można było skupić się na elementach czysto rozrywkowych, wydłużyć sceny akcji, naciągnąć treść z kart powieści Herberta i dodać jakiś bardziej spektakularny pościg.

A tak? To dzieło sztuki, które wisi w galerii, które oglądasz z zapartym tchem i ani myślisz by zakłócić ciszę jakąś uwagą. Utwór Villeneuve’a przez to, że jest takim wysublimowanym rodzajem kina, a każdy jego aspekt wypada w spokoju i należną uwagą kontemplować, da się zapamiętać po stokroć lepiej niż niejeden wypchany watą cukrową blockbuster. Jednocześnie czuć potężną historię na zapleczu, a Villeneuve wcale nie sili się na długą ekspozycję, ani nawet nie myśli o tym, by przybliżyć choć trochę historię tego uniwersum. To wszystko już trwa i zmierza do kolejnego przewrotu. Czujemy jako widzowie, że to nie jest gościnny teren i nie piszę tu tylko o piaszczystym Arrakis, ale o całym uniwersum. Ludzie wciąż gotują się do walki, a zawarte sojusze są niezwykłe wątłe. W tych okolicznościach jesteśmy świadkami przejęcia Arrakis, planety bogatej w przyprawę, którą opuścić musieli Harkonneni na rzecz rodziny Atrydów. Przejęcie odbyło się pod dalekim „nadzorem” imperatora, który wszak nie zwykł sobie brudzić rąk. Sami Harkonneni nie zamierzają ot tak oddać planetę, z której z powodzeniem wysysali życiodajne soki. Wnet rozpocznie się wojna, a ród Atrydów zostanie zagrożony. Z rzezi ucieka książę Paul, a schronienia będzie szukać na pustyni wśród Fremenów, ludu, który od tysięcy lat zamieszkuje Arrakis.

Widać po filmowej Diunie jedną podstawową rzecz. Denis Villeneuve kocha tą powieść (nie mógłbym lepiej wymarzyć sobie niektórych scen z powieści, które przecież mogły być bardzo kłopotliwe do nakręcenia vide próba z gom dżabbar) i nie zamierzał przenieść kinowego ciężaru na efekciarstwo, stąd jego obraz jest głównie efektowny. Uwydatnia się tu również siła materiału, który sprawdza się lepiej w książce (jest bardziej uniwersalny) niż w kinie. Ja jestem zachwycony, ale oglądając film, wciąż byłem na kartach powieści (która skądinąd dla niejednego czytelnika mogła być z pewnością niestrawna i męcząca). To zatem wytrawne sci-fi, ale zdaję sobie sprawę, że widzowie, którzy mieli z tyłu głowy informacje o „kinie wysoko budżetowym” mogą czuć się rozczarowani, bo liczyli na bardziej epicki wymiar. Ten wszak jest, ale głównie w obrazach, pojedynczych kadrach. Czuć przez to ducha powieści, a ja mam nieodparte wrażenie, że Frank Herbert byłby zadowolony, bo nigdy nie chciał przecież napisać książki wypełnionej po brzegi gwałtownymi wydarzeniami. Nie jest to więc kino akcji, a raczej zalążek (to pierwsza część, pamiętajmy) opowieści o szukaniu swojego przeznaczenia i o tym, że każdy ma swoją wojnę do stoczenia. Wielkie kino, niedzisiejsze, ze wspaniale dobraną obsadą (pasują mi wszyscy, a jako, że jestem fanem talentu Timothée Chalameta i tego jego maślano nostalgicznego spojrzenia, kupuję jego wersję Paula). To w końcu dzieło, które mógł nie tylko nakręcić wizjoner (chociaż może i głównie) co raczej osoba, która ma już na tyle ugruntowaną pozycję, by spełniać swoje marzenia i nie oglądać się na wyznaczniki, które stanowią o sukcesie w kasach biletowych.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 155 min
Gatunek: sci-fi
Reżyseria: Denis Villeneuve
Scenariusz: Jon Spaihts, Denis Villeneuve, Eric Roth, Frank Herbert (na podstawie powieści)
Obsada: Timothée Chalamet, Rebecca Ferguson, Oscar Isaac, Jason Momoa, Josh Brolin, Javier Bardem, Stellan Skarsgård, Dave Bautista, Charlotte Rampling
Zdjęcia: Greig Fraser
Muzyka: Hans Zimmer

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?