Boyhood

Sfilmować życie, jak to łatwo napisać. A jednak Richard Linklater życie sfilmował, skupił się na dorastaniu chłopca i zrobił to w najbardziej naturalny sposób w jaki tylko mógł. Można wiele mało przyjemnych rzeczy napisać o nowatorskim Boyhood (o tym samym jednak nowatorstwie nie zamierzam się rozpisywać, bo o niezwykłym podejściu do tego projektu wiecie już chyba wszystko). Przecież Boyhood nie jest nawet błyskotliwy, Linklater zahacza o telenowele, mydli niekiedy oczy tanim, wydawałoby się, moralizatorstwem. Złote myśli spadają jak liście podczas jesiennego spaceru przez park, a jednak reżyser zrobił z widzem coś magicznego. Staliśmy się częścią rodziny Masona i uczestniczymy w czymś w rodzaju reality-show. Jednak o Boyhood w odróżnieniu od telewizyjnych spektakli polegających na podglądaniu ustawionych z góry grup społecznych (najlepiej żeby je skonfliktować) chce się rozmawiać. Dlaczego? Richard Linklater jest wrażliwcem, to pewne i tą samą wrażliwość przeniósł na fabułę swojego niemalże trzygodzinnego filmu.

Towarzyszymy więc Masonowi od wieku dziecięcego, aż do przekroczenia progu dorosłości, kiedy wyfruwa na dobre z matczynego gniazda. To wszak moment graniczny i zwrotny, bo nie musimy się o niego dłużej martwić. Został dobrze przygotowany do życia, dużo rzeczy zrozumiał, jest gotowy, nie będzie popełniał błędów większych niż my wszyscy. Boyhood opowiada o ambitnej matce, jej nieudanych kolejnych związkach. Jest biologiczny ojciec, który jako lekkoduch musi dorosnąć. Dorastają więc tu wszyscy (pewnie i po trosze widzowie), a Linklater nie zrobił nic ponad to, że pozwolił historii trwać. Nic tu też nie jest poddane taniej sensacji czy odgórnym prawidłom gatunków dramatycznych. Brakuje tanich wzruszeń, a twórca w bezpretensjonalny sposób zaprasza nas do obserwacji. Teatr życia i kalejdoskopowy przekrój kolejnych lat to całkowita „normalność” ujęta jednak w czuły sposób głównie dzięki sprawnej reżyserii. Linklater filmując dorastanie uciekł więc od sztampy wkraczając odważnie na grunt zarezerwowany dla zwykłej prozy życia. Reżyser przy tej swojej całej „normalności” przedstawia dorastanie jako coś, czym człowiek nasiąka przez lata. Dla rozwoju dziecka, później nastolatka ważne jest wszystko. Pewna równowaga we wszechświecie natomiast powoduje, że Mason przeciwstawia się naturalnie złu (odwraca się od niego) i podłapuje dobre wzorce. Bo u Linklatera rozbita rodzina nie jest czymś najgorszym. Ok, rodzicie nie dogadali się na pewnym etapie swojej znajomości, przyszedł rozwód, ale zaradna matka wychowała swoje dzieci na porządnych ludzi, a dojeżdżający ojciec był mężczyzną, który odegrał ważną rolę. Nie był tu zawsze, ale tych kilka chwil ugruntowało dość istotną pozycję. Nigdy nie dał ciała przez te cztery weekendy w miesiącu i summa summarum jest na świetnej przyjacielskiej stopie z synem. Mądrzy dorośli i głupi dorośli to również istota filmu, a Mason miał po prostu przy sobie rodziców (i dużo szczęścia), którzy nie potrafili być ze sobą, ale byli jednocześnie oddani dzieciom. Linklater rzecz jasna przy tej okazji piętnuje wiele przywar, alkohol, agresję, to że nie potrafimy trwać w swoich najlepszych rolach i często wychodzą z nas demony.

To oczywiście tylko tło, ale mam wrażenie niezwykle ważne. Boyhood to bardzo pojemny obraz o przechodzeniu przez trudy dorastania, ale też wiele prawd o człowieku. Nie są to prawdy objawione, a raczej potwierdzenia wielu oczywistości. A jednak Linklater nie nadużywa moralizowania (tam gdzie jest i owszem, wypada naturalnie z narracji) i wszystko przedstawia mimochodem. Życie przemija i jest to zapewne najsmutniejsza część filmu. Szkoda, bo człowiek chciałby coś jeszcze przeżyć, podjąć kilka innych decyzji, Skutek każdej takiej jednej jest widoczny aż nadto. Jak u Linklatera

Patryk Karwowski

Czas trwania: 165 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Richard Linklater
Scenariusz: Richard Linklater
Obsada: Ellar Coltrane, Patricia Arquette, Elijah Smith, Lorelei Linklater, Steven Chester Prince, Libby Villari, Ethan Hawke
Zdjęcia: Lee Daniel, Shane F. Kelly

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?