In the earth

Ben Wheatley jak wielu twórców w okresie pandemicznym wyskoczył z rewelacją o swoim nowym filmie, gdy ten był już po etapie zdjęć. Nakręcony w dwa tygodnie, w sierpniu 2020 roku miał swoją premierę pod koniec stycznia 2021 roku na festiwalu Sundance. Jaki jest więc nowy film Bena Wheatleya? W dużym skrócie będzie pewnie brany w nawias eko-horroru, ale moim zdaniem bliżej mu intencjonalnie do kina firmowanego przez Alexa Garlanda. O ile jednak Garland łączy w swoich wizjonerskich obrazach technologię z naturą i tworzy wysublimowane kino sci-fi, Wheatley wrzuca na jedną taneczną arenę naturę, horror z tak bardzo pożądanym przez fanów obliczem pogańskiego kultu i nauki ścisłe, których reprezentanci próbują ów zjawiska okiełznać (lub chociażby zrozumieć). Hybryda Wheatleya wygląda skromnie fabularnie, ale okazale w zamyśle i jest bardzo skora do interpretacji. Przede wszystkim In the Earth jest intrygujący.

Będę się jeszcze do Garlanda odwoływać (tym razem do Anihilacji), bo i tutaj mamy motyw podróży. Jednak podróż jest dość krótka, bo wystarczy wyjść w In the Earth za miasto, by dobić do celu i głównego tematu. Wydaje się również, że cała pandemiczna otoczka jest tutaj dodana trochę na wyrost i trochę po to, by nadać filmowi aktualny wyraz. Można tym samym odpuścić sobie wszystkie zakusy interpretacyjne względem określeń, które tak często padały w przestrzeni (i tu się pojawiają) w minionym roku jak lockdown, wirus, dezynfekcja i dystans. To wszystko stanowi tylko tło, bo istotą podróży u Wheatleya jest kontakt z naturą i próba zwrócenia uwagi, na to że najlepszym pomostem do nawiązania dialogu z przyrodą są stare dobre indiańskie metody. Drogę do celu (dosłownie i w przenośni, bo głównie chodzi tu o naszą świadomość), czyli do ośrodka badawczego rzuconego gdzieś w leśnej głuszy chce przebyć Martin (Joel Fry) i skierowana do pomocy przez rządową organizację Alma (Ellora Torchia). Idą do doktor Wendle (Hayley Squires), która miała prowadzić swoje badania, ale od dłuższego czasu nie ma z nią kontaktu. Dwudniowy marsz przez leśne ostępy to dopiero początek. Na miejscu okazuje się, że badania wykraczają już daleko „poza” księgozbiór akademicki, a do głosu dochodzą siły pierwotne, może nawet kosmiczne. Coś czai się w lesie i na bok wypada odłożyć mikroskopy i próbówki.

In the Earth prezentuje się w finale (bo finał jest tutaj najważniejszy) bardzo okazale, chociaż nie przedstawia również niczego nowego. Wheatley przedstawia więc dwa obozy i dwa kierunki, naukowy i ten wyrastający prosto ze świata przyrody. Pomost musi stworzyć człowiek i czy zrobi to dzięki nowoczesnym sprzętom (świetny pomysł i wykonanie prób nawiązania dialogu z naturą poprzez urządzenia dźwiękoczułe przypominający trochę „rozmowy” z wielorybami) czy przez bardziej swojskie metody, efekt może być tylko przytłaczający. In the Earth wypada więc najlepiej gdy do głosu dochodzi Wheatley gatunkowy, ale radzi sobie też całkiem dobrze, gdy twórca zwraca się ku zabiegom formalnym prezentowanym częściej przez chociażby Panosa Cosmatosa. In The Earth to w rezultacie solidne grzybobranie (o ciosach na miarę Kill list nie ma mowy, chociaż zdarzy się jeden lub dwa nieprzyjemne obrazki), gdzie po prawie dwugodzinnym marszu mamy w koszyku sporo meksykańskich łysiczek. Efektem spożycia jest piękny narkotyczny trip i jak to najczęściej bywa w takich przypadkach, w każdego trafi inaczej. Ja zobaczyłem muzykę (wybitna robota Clinta Mansella) i usłyszałem kolory. Mam wrażenie, że o to twórcy chodziło.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 107 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Ben Wheatley
Scenariusz: Ben Wheatley
Obsada: Joel Fry, Reece Shearsmith, Hayley Squires, Ellora Torchia
Zdjęcia: Nick Gillespie
Muzyka: Clint Mansell

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?