Rom

Cieszę się, że Jakub Królikowski dyrektor Festiwalu Pięciu Smaków wspomniał w rozmowie z reżyserem filmu wspaniałego Rykszarza z 1995 roku. Również i do mnie powracał Rykszarz w trakcie seansu Rom. Powracał kilka razy. W ujęciach samotnie siedzącego chłopca, który nie widzi dla siebie świetlanej przeszłości, ale i w ogólnym zarysie wyobcowanej jednostki na tle państwa, któremu to państwu do przymiotnika „opiekuńcze” jest bardzo daleko. Ale nie tylko o Wietnamie i urzędnikach, którzy nie patrzą pod nogi jest Rom, chociaż to poczucie bezsilności i brak perspektyw wiąże się chyba najmocniej ze świetnym obrazem Trana Thanh Huya.

Rom to kilkunastolatek, który już od dawna jest na tym świecie sam. Cechuje go ogromna wola przeżycia, a cały film aż kipi od emocji. Rom mieszka w slumsach i jest jednym z wielu mu podobnych, którzy walczą o tyle, by przeżyć do końca dnia. Ani chwili dłużej. Chłopak nie ma (tak jak inni) nic więcej ponad to, co w kieszeniach, a ponieważ kieszenie ma zawsze puste, więc dzień za dniem spędza jako bezdomny. Śpi tam gdzie leży stary porzucony materac, szuka jedzenia w śmietnikach, a kilka groszy (marząc rzecz jasna o fortunie) zarabia jako goniec w loterii pieniężnej. To ta sama loteria, która de facto jest nielegalna, ale ustawicznie prowadzona. O wygranej marzą wszyscy, bo to jedyna szansa (jak zaznaczają twórcy filmu) na odbicie się od dna. I ja, jako widz, odniosłem wrażenie, że w świecie Roma nie ma najmniejszych szans na coś innego. Loteria, jak każda gra liczbowa opiera się tylko i wyłącznie na ślepym trafie i szczęściu, ale bohaterowie filmu próbują to szczęście przechylić na swoją stronę. Szczęśliwych liczb wypatrują w gwiazdach, znakach, dziwnych zbiegach okoliczności. Cały schemat z numerologią jest dla Trana Thanh Huya bardzo ważny, bo wiele lat obserwował ten aspekt związany z prowadzeniem gier liczbowych we własnej ojczyźnie, oraz to to jak istotne w „obstawianiu” jest posiadanie wcześniej wskazanych cyfr (wywróżonych, wypatrzonych na niebie, etc.). Ci, którym udało się „opracować” system (jakkolwiek to brzmi) są traktowani lepiej, ale to przecież tylko chwila, bo następny dzień przynosi zwykle porażkę (dochodzi rzecz jasna lichwa). Marzenia lądują tam gdzie zawsze, w brudnej kałuży z której chłepce wychudzony kundel.

Rom to film bolesny, a historia tego kilkunastoletniego chłopca nie raz prowadzi przez tragiczne trudy bezdomności. Bez przyjaciół, narażony na ciągłe podstępy zakumplował się z innym chłopcem, który tak jak on, liczy na łut szczęścia. Czy w takim świecie można komuś zaufać? Ja nie mogłem. Przy całym tym niezwykle gorzkim temacie, można by wysnuć błędne założenie, że fabule będzie podyktowana tożsama realizacja. Utwór Trana Thanh Huya nie jest jednak surowy czy zaprezentowany w ponurych barwach, którymi przecież nacechowane jest całe życie Roma. Obraz wietnamskiego twórcy to kolor i energia, brawurowa realizacja, odważne najazdy kamery, wspaniałe sceny ciągłego szaleńczego biegu przez gęste ulice i uliczki i niezwykła muzyka, której brzmienie przenosi się na emocje widza (narastające uderzenia w bębny). Rom jednak nie daje złudnych nadziei. Jesteśmy z bohaterem tu i teraz, ale gdy pojawią się napisy końcowe musimy zostawić go w tym samym miejscu. Na ulicy, chodniku, przykrytego gazetą. To i tak najlepszy dla niego scenariusz. Innego nie będzie.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 79 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Tran Thanh Huy
Scenariusz: Tran Thanh Huy
Obsada: Tran Anh Khoa, Cat Phuong, Anh Tu
Zdjęcia: Nguyen Khac Nhat, Nguyen Vinh Phuc
Muzyka: An Ton That