Come to daddy

Żeby nie zepsuć zabawy, nie można o Come to daddy za dużo napisać. Na pewno trzeba wspomnieć osoby, które brały udział w stworzeniu tego unikatu i już to powinno naświetlić charakter historii. Za reżyserię odpowiada Ant Timpson, dla którego jest to pełnometrażowy debiut. Timpson był wcześniej znany głównie jako producent, a jego portfolio zasilają takie tytuły jak DeathgasmTurbo KidThe ABCs of Death. Scenarzystą Come to daddy jest Toby Harvard, który wcześniej napisał Oślizgłego dusiciela. Główną rolę natomiast zagrał Elijah Wood, szef Spectre Vision, firmy producenckiej dzięki której mogliśmy oglądać w latach ubiegłych Daniel Isn’t RealMandyO dziewczynie, która wraca nocą sama do domu, czy wspomnianego Oślizgłego dusiciela. Z tego spotkania mógł wyjść tylko nieokiełznany twór, dzika filmowa rozkosz, obraz, który wymyka się z gatunkowych ram, a po seansie jedyne na co możesz się zdobyć, to: „Co ja właśnie obejrzałem?”.

Come to daddy to hybryda wynaturzonej czarnej komedii, horroru, rodzinnego dramatu. a wskazując bardziej kolokwialnie to szalona jazda bez trzymanki. Nie napiszę jednak, że to rollercoaster emocji, bo film jest nakręcony w ten sposób, że pierwszy akt to wjeżdżanie na najwyższy punkt, powoli i z dużym napięciem, a później już tylko zjeżdżamy zwiększając cały czas prędkość.

Norval ostatni raz widział ojca gdy miał pięć lat. Kawał czasu, prawda? Teraz, jako dorosły mężczyzna opuszcza bezpieczne Beverly Hills, apartament matki, z którą wciąż mieszka i przyjeżdża do domku nad jeziorem w Oregonie. Przyjeżdża, bo dostał list od ojca. Ten nie wyjaśnił za wiele, oprócz tego, że bardzo chciał spotkać się z snem. Przekalkulował swoje życiowe wybory? Zmienił się? Na miejscu wpadają sobie wprawdzie w ramiona, ale zachowanie ojca zmienia się dość szybko z serdecznego w nieco opryskliwe, zaraz po tym napastliwe i agresywne. Pierwsze 20 minut seansu przebiega w dziwnej atmosferze, gdy dwójka mężczyzn próbuje się na nowo poznać, zaprezentować się przed drugą osobą. Norval jest DJ-em, modnym mieszkańcem nowoczesnej metropolii, sypie nazwiskami z branży muzycznej, w kieszeni ma limitowaną edycję złotego iPhone’a. Nie może jednak zrobić wrażenia na starym wiarusie, który robi się coraz bardziej nieprzyjemny. Dlaczego mężczyzna zaczyna obrażać i kpić z syna, którego nie widział 30 lat? Teoretycznie różni ich wszystko, bo przecież nie mogli mieć wpływu na żadną rzecz, z którą mieli styczność w ostatnich dekadach. W praktyce chodzi o coś zupełnie innego niż ustanowienie nowych relacji na linii ojciec – syn. Po 20 minutach opowieść ląduje w osobnym gatunku, przybiera krwistoczerwone barwy, schodzi do piwnicy, dosłownie.

Potrafię sobie wyobrazić, jaką Elijah Wood miał frajdę przy samym czytaniu scenariusza. Zaczął przecież od nieco dziwnej historii o próbie pojednania, przewrócił stronę i dostał jak obuchem opowieść z nurtu eksploatacji, by, co ważne, skończyć ponownie w rodzinnym duchu. Tym cechuje się najlepsze kino niezależne, które nie stroni od eksperymentów i zabawy formą. Nawet jeżeli co rusz Come to daddy łapie w płuca silne opary groteski, krztusi się przemocą (jak przy tej scenie, gdy oprych jest dźgany bez opamiętania w krocze) to nigdy nie traci z pola widzenia głównego bohatera, który musi przebrnąć przez wszystkie chore wytwory wyobraźni scenarzysty. Eskapistyczny wymiar kina podpisanego przez Anta Timpsona charakteryzuje się przede wszystkim dziką swawolą i pewną radością, która wynika ze sporej twórczej wyobraźni. Co ważne, nie ma tu przesytu, akcja brnie do przodu przy jasnej fabule, a wszystko sprawdza się doskonale, bo metodą przynoszącą świetny rezultat jest aktorska gra na poważnie i bez zgrywy (pomimo tych osobliwych reguł). Widz nie pogubi się, ale będzie co rusz zaskakiwany kolejnymi odkrywanymi kartami z przeszłości Norvala i tym do jakich rzeczy jest zdolny bohater, gdy zostanie przyparty do muru.

Come to daddy przy swojej zwodniczej strukturze przypomina nieco Chłód w lipcu, ale przy zmieniającym się z łagodnego we wściekły język (i nieco frywolny, brawurowy, ale też zdrowo pokręcony) blisko mu do filmów w rodzaju Mom and Dad Briana Taylora. Również i tutaj ostatecznie najbardziej zapada w pamięci koncept, co nie zmienia faktu, że cały seans jest wyśmienitą zabawą dla fanów neo-eksploatacji.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 96 min
Gatunek: horror, neo-eksploatacja
Reżyseria: Toby Harvard
Scenariusz: Toby Harvard, Ant Timpson
Obsada: Elijah Wood, Stephen McHattie, Garfield Wilson, Michael Smiley, Martin Donovan
Zdjęcia: Daniel Katz
Muzyka: Karl Steven