Annie

To było ogromne ryzyko, ale producent Ray Stark podobno bardzo lubił wchodzić w takie projekty. Wspomniane ryzyko obejmowało współpracę Johna Hustona (który miał już na koncie kilkadziesiąt filmów, a Annie miała być jego pierwszym i jedynym musicalem) z Joe Laytonem, reżyserem broadwayowskim, który w Annie miał układać choreografie taneczne. Obaj doświadczeni już twórcy wprawdzie nie żywili do siebie animozji, ale rozumiem doskonale, że wiek Hustona (76 lat w dniu premiery filmu) i to, że najlepsze twórcze lata miał już za sobą, mogło nie iść w parze z pewną taneczną i wokalną swawolą, która powinna unosić się nad duchem produkcji.

Musical wyszedł jednak z tego niezły, taki jaki powinien być, naiwny, uroczy, z piosenkami, które po latach rozpoznajesz, bo zostały już zaaranżowane na każdy możliwy sposób. Film został trochę przykryty kurzem, ale zapewniam, że jako seans rodzinny, wciąż doskonale spełnia swoją rolę. Główna bohaterka Annie, choć mniej znana w Europie, to w Stanach Zjednoczonych cieszy się sporą popularnością. Jako postać istnieje w świadomości widzów, słuchaczy, czytelników od ponad 100 lat. A zaczęło się od wiersza z 1885 roku Little Orphant Annie autorstwa Jamesa Whitcomba Rileya.

Mała sierotka Ania została „wchłonięta” przez popkulturę i pojawiała się pod różnymi postaciami. Był więc niemy film Colina Campbella z 1918 roku, kolejny w 1938 roku w reżyserii Bena Holmesa. W międzyczasie na łamach gazet pojawiły się komiksowe paski Harolda Graya już pod tytułem Annie (od 1924 roku w Nowojorskim Daily News, chyba najbardziej popularne w rzeczonym temacie). Jest i jeden komiks Marvela z 1982 roku oraz musical wystawiany na Broadwayu od 1976 roku, aż po dzień dzisiejszy. I to właśnie na broadwayowskiej fabule film Hustona bazuje przede wszystkim.

Nakręcony za 50 milionów dolarów obraz to historia osadzona w czasach Wielkiego Kryzysu z akcją rozpoczynającą się w sierocińcu. Biedne, umorusane dzieciaki pod apodyktyczną ręką okrutnej alkoholiczki pani Hannigan (Carol Burnett) próbują codziennie odnaleźć jasny promyk w swoim życiu. Taka jest właśnie Ania (debiutująca na ekranie Aileen Quinn, która, jak to zwykle bywa przy tak udanych castingowych „strzałach”, nie zrobiła większej kariery w fabryce snów). Wychowana na ulicy, sprzedaje prawego sierpowego lepiej niż niejeden zawodowy bokser, jest urocza, ale i odważna, wygadana, sprytna. Gdy do sierocińca zgłasza się sekretarka miliardera Warbucksa (w tej roli Albert Finney), by znaleźć jakieś dziecko na tydzień, aby pomieszkało sobie w willi i zrobiło dobrą prasę, Ania w mig wyciąga swoje główne atuty (uśmiech, piosenkę i taniec) i ląduje w nowym świecie. Znacie tę fabułę, kochany dzieciak zmiękcza zimne, kapitalistyczne serca możnego pana, a w międzyczasie zepsuta do szpiku kości pani Hannigan będzie chciała ugrać coś na ten transakcji.

Nie ukrywam, że należy w czasie projekcji spróbować przestawić się na specyficzny (w moim mniemaniu) rodzaj rozrywki jaką oferuje musical. Ze swoimi wpadającymi w ucho piosenkami (w tym dwiema, które rzeczywiście brzmią świetnie w wykonaniu mieszkających w sierocińcu dzieci – It’s the Hard Knock Life i Tommorow) i brylującą Aileen Quinn jest idealnym filmem na niedzielne przedpołudnie.

Może nie niesie za sobą wielu emocji, ale jest pozytywnym, roztańczonym i rozśpiewanym porządnym kinem rozrywkowym. Spełnił więc zadanie jakie pokładali w nim producenci. I chociaż nie zdobył serca krytyków, którzy narzekali w głównej mierze na bałagan w scenariuszu, to zgodnie wypowiadali się ciepło o dziecięcej części obsady. Warto zobaczyć tą nierówną potyczkę z nowym dla Hustona gatunkiem, w moim przekonaniu, wygraną.

Czas trwania: 126 min
Gatunek: musical
Reżyseria: John Huston
Scenariusz: Carol Sobieski, Thomas Meehan, Martin Charnin, Harold Gray
Obsada: Albert Finney, Carol Burnett, Ann Reinking, Tim Curry, Aileen Quinn
Zdjęcia: Richard Moore
Muzyka: Charles Strouse