Luz

Na posterunek policji wchodzi dziewczyna. Wchodzi bardzo, bardzo powoli, tak jakby twórcy chcieli wyraźnie zaznaczyć obowiązujące w filmie tempo. Na imię ma Luz i zaraz zostanie zabrana na przesłuchanie. Bardzo nietypowe, bo (jako że mało pamięta z ostatnich wydarzeń) przesłuchanie będzie połączone z sesją prowadzoną przez hipnotyzera.

To raptem 70 minut horroru (jasno określona droga gatunkowa, z której reżyser nie schodzi do końca), który niemiłosiernie wręcz wierci dziurę w umyśle widza. Wierci udarem, hipnotycznie i bezwzględnie. Potrafi być jednocześnie męczący i satysfakcjonujący, a wszystko zależy, w który nerw u Ciebie, widzu, trafi. Luz to szacunek i oryginalność. Szacunek do taśmy 16mm, czyli środka, który niemiecki reżyser Tilman Singer wybrał jako formę filmowego wyrazu. Luz uderza przez to dość mocno w nostalgiczną nutę formalną, a to przecież dopiero jeden z wielu aspektów, za który debiut Singera wypada nazwać choćby ciekawym. Pod (ciągle) niepokojący obraz twórcy podłożyli tak samo niepokojąca ścieżkę dźwiękową. Elektronika w wykonaniu Simona Waskowa to pełzające podskórnie muzyczne plamy, bardzo tłuste, który trzeba traktować jak powolnie spływający na widza senny koszmar. Od początku zresztą jesteśmy do tego koszmaru konsekwentnie wtrącani, jednocześnie mając wrażenie, że wszystko zaczęło się dużo wcześniej, a my trafiliśmy tylko na jeden z rozdziałów diabelskiej księgi o podtytule halucynacje.

Luz jest więc hipnotyczna, ale w ten niemiły dla widza sposób. Tutaj również tkwi jej oryginalność w podejściu do rozgrywającego się filmowego scenariusza. Policyjne przesłuchanie, które od początku zakrawa na upiorny żart, nosi znamiona sekciarskiego rytuału przejścia, pewnej niedokończonej sprawy, której finał rozegra się właśnie na posterunku.

Wydaje się, że ten w pełni niezależny projekt i skromność, która jest wymuszona przez mikro budżet (trzy lokacje, kilku aktorów), w niczym nie krępują niemieckiego filmowca. Jego wizja jest spójna i przemyślana, a efekt zaskakujący. Zaskakujący, ale po części niewygodny i można odnieść wrażenie, że ambicje są nieco wygórowane. Ta historia, efekt hipnozy, niepokojący rytuał i efekt złowrogiego klimatu, a głównie użytych środków może nastręczać problemów z odbiorem całości, a i mnie zaczęła się udzielać atmosfera. Również czułem się lekko zamroczony, otumaniony, nawet wtrącony siłą w nastrój opętania, który przecież stanowi o charakterze opowieści.

Luz to taki przykład reżyserskiego debiutu, który nie pozwoli o sobie zapomnieć, nazwisko reżysera wypada zapisać w notatniku, a na kolejny jego film niecierpliwie czekać.

7/10 - dobry

Czas trwania: 70 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Tilman Singer
Scenariusz: Tilman Singer
Obsada:
 Johannes Benecke, Jan Bluthardt, Lilli Lorenz, Julia Riedler
Muzyka: Simon Waskow
Zdjęcia: Paul Faltz