Minęło zatem 30 lat, a ja wciąż pamiętam ten pierwszy telefon w kinie, który odebrała Casey Becker (Drew Barrymore) w filmie Krzyk. I nie dzwonił E.T.
Rzeczywiście, najlepszym rozwiązaniem byłoby dla mnie, gdybym zrobił sobie maraton z Krzykiem. Bardzo lubię tę serię, ale do piątej części Krzyku (zatytułowanej po prostu jako Krzyk) podszedłem z marszu, mając w pamięci przede wszystkim pierwszy film Wesa Cravena z 1996 roku.
W niczym to jednak nie przeszkodziło. Dzisiejsi twórcy nie mogą za bardzo wiązać fabuł, albo przynajmniej muszą w ten sposób zbudować narrację, by ci ze słabszą pamięcią wciąż czerpali radochę z seansu. A ja, na piątym Krzyku, bawiłem się wyśmienicie. Nawet jeżeli to kontynuacja, nawet jeśli bohaterowie są powiązani z postaciami z poprzednich epizodów (a część po prostu powraca do franczyzy), to piąty Krzyk ogląda się doskonale bez głębszej znajomości cyklu.
Piąty Krzyk, czyli slasher na całego.
Tak, zamaskowany seryjny zabójca powraca. Wiemy na pewno, że pod maską ghostface’a musi kryć się ktoś inny niż Billy Loomis. Seryjni mordercy często mają swoich naśladowców, tych chorych popaprańców, którzy w kontynuowaniu zbrodni znaleźli swój jedyny cel w życiu. Zawsze w cieniu, zawsze szarzy, chcą się w jakiś sposób wyróżnić. A nawet jeżeli są w jakiś sposób „normalni” to chcieliby po prostu przeskoczyć w hierarchii bycia popularnym i znaleźć się „na szczycie”. Motywem przewodnim filmu może być tu bowiem szaleństwo, które dzisiaj rozprzestrzenia się jak wirus pod postacią wyzwań. Wyzwaniem może być na przykład wcielanie się w rolę znanego wszystkim mordercy.
Znana piosenka wciąż brzmi dobrze.
Na tym przecież polegają wyzwania w social media bez względu na skalę głupoty. Na tym też polega challenge w naśladowaniu mordercy w masce. Krzyk 5 to sprawdzona formuła slashera. Pod nos jest nam podstawiona grupa starszej młodzieży (pewni siebie, świadomi, z życiowymi planami), a później jeden po drugim, jedna po drugiej, są eliminowani. Główni podejrzani mogą zachłysnąć się własną krwią już na początku filmu, ci bezbronni cudem mogą wytrwać do finału. Te tematy powtarzają się od dekad, ale w tym przypadku Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett wiedzieli że nie można za bardzo kombinować. Mamy usłyszeć starą ulubioną piosenkę w radio. Mamy ją nucić, wybijać rytm stopą, czekać na ten świetny refren.
I wszystko się zgadza. Są powroty starych znajomych, jest dużo zgonów, krew leje się strumieniami, ghostface jest oczywiście hardy i nie boi się interwencji policji, a nóż jest idealnie naostrzony.
Świetny sequel, bardzo świadomy, odwołujący się do prawideł, sztuczek, włącznie z tą świadomością bohaterów, którzy wiedzą już wszystko o wszystkim i wyczekują niemalże własnej śmierci (bo oglądali już po kilkadziesiąt razy film z tych wydarzeń i są ekspertami). Dobra popcornowa rozrywka na wieczór.
Czas trwania: 114 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett
Scenariusz: James Vanderbilt, Guy Busick
Obsada: Melissa Barrera, Mason Gooding, Jenna Ortega, Jack Quaid, Marley Shelton, Courteney Cox, David Arquette, Neve Campbell
Zdjęcia: Brett Jutkiewicz
Muzyka: Brian Tyler

